Jak żyli neandertalczycy

Neandertalczycy współpracowali, ponieważ chcieli i musieli. Żeby przetrwać w niesprzyjającym klimacie musieli tworzyć grupy - pisze Krzysztof Kowalski.

Publikacja: 23.08.2014 10:03

7700 lat temu nad rzeką Tjonger w Holandii myśliwi zwabili w zasadzkę samicę tura – wpadła w wykopany dół, w którym uśmiercono ją dzidami. Po zabiciu zwierzęcia myśliwi od razu odcięli nogi i wyssali szpik z kości udowych. Następnie ponacinali skórę, odchylili ją, wycięli mięso, nie niszcząc skóry. Połcie zanieśli do obozowiska w sąsiedztwie. Mięso było starannie oddzielone od kości. Ale nim myśliwi oddalili się od pułapki, rozpalili ognisko, upiekli żebra i je zjedli. Krzemienne noże do ćwiartowania się stępiły, toteż porzucili je jako bezużyteczne.

Ta uczta miała miejsce 1000 lat wcześniej, zanim w tym rejonie pojawili się pierwsi rolnicy ze swoimi kozami, świniami, krowami i drobiem (badania zespołu z Uniwersytetu w Groningen). Ale nie oni byli pionierami wysokiej kultury myśliwskiej.

Miłe miłego początki

Jeszcze pół miliona lat temu hominidy były wszystkożernymi padlinożercami, nie oni polowali, ale drapieżniki polowały na nich. Dopiero umiejętności neandertalczyków pozwoliły im stać się łowcami ćwierć miliona lat temu. A potem było już tylko lepiej. Jak?

W miejscowości Quincieux, cztery kilometry na północ od Lyonu, podczas budowy drogi nr 466 natrafiono na stanowisko neandertalskie sprzed ?55–35 tys. lat. Ale nie było to obozowisko ani cmentarzysko. Archeolodzy (badaniami kieruje Jean-François Pasty z Institut National de Recherches Archéologiques Préventives) wydobyli tam kilkaset kości wielkich roślinożerców – mamutów, nosorożców, koni, żubrów, reniferów, a także kości kilku wilków i czaszkę niedźwiedzia jaskiniowego (Ursus spelaeus).

To nagromadzenie kości nie było dziełem przypadku, lecz skutkiem działań człowieka. Kości znajdowały się osobno, nie w porządku anatomicznym, w dodatku wiele z nich było rozciętych, i brakowało kości długich. Towarzyszyło im stosunkowo mało narzędzi krzemiennych. Stanowisko uznano za tak ważne, że wstrzymano prace budowlane, archeolodzy rozkopują tam teraz pole o powierzchni hektara.

Badacze jeszcze nie ustalili, jak długo ludzie odwiedzali to dziwne miejsce, ale wiedzą już, co tam robili.

Miejsce to znajduje się niedaleko ujścia małego strumyka do rzeki Saony, dlatego dostęp do wody jest bardzo dobry, podobnie jak widok na szeroką dolinę rzeczną, co zapewniało bezpieczeństwo, z daleka widać było drapieżniki albo trawy poruszane przez nie, gdy się skradały. W pobliżu znajduje się też miejsce, gdzie łatwo wygrzebać konkrecje krzemienia i wykonać z nich narzędzia. Do miejsca, gdzie stały szałasy neandertalczyków, albo do ich jaskini było blisko, godzina drogi. Na szczęście, ponieważ to, co się tam działo, nie zakłócało spokoju kobiet i dzieci, były w bezpiecznej odległości od zamieszania, jakie towarzyszyło nagonce, zabijaniu i ćwiartowaniu zwierząt, łupaniu krzemienia – powstawały przy tym ostre odłupki kaleczące nogi, szałasu czy jaskini nie należało zaśmiecać takimi odpadami.

Populacja neandertalczyków była nieliczna, szacuje się, że nie przekraczała 150 tys. osób od Uralu po Pireneje. Dlatego raczej nie tworzyli plemion, lecz kilkunastoosobowe klany.

Wielu na jednego

Wieczorem dorośli mężczyźni z klanu Quincieux wyruszyli z obozowiska, już wcześniej ustalili, gdzie zorganizują zasadzkę na nosorożca włochatego (wymarły gatunek Coelodonta antiquitatis: wysokość w kłębie – 1,8 m, długość – 4 m, waga – 2 t).

Rankiem wykopali dół, zamaskowali go, ustawili się w szyku i ruszyli z nagonką. Oszczepy miotali nie po to, aby go zabić, ale żeby skierować olbrzyma w stronę potrzasku. Miotali kamienie procami. Biegali i krzyczeli – duży wydatek energetyczny. Im bliżej zamaskowanego dołu, tym niebezpieczniej, zwierzę trzeba naganiać z bliższej odległości. W tej fazie błąd kosztował życie, w najlepszym razie kończyło się na ciężkim zranieniu.

W surowym klimacie epoki lodowej nikt nie był w stanie przeżyć samotnie

Koło południa nosorożec wpadł do jamy, brzuchem wprost na zaostrzony pal wbity na jej dnie – jego śmierć przyspieszyli oszczepami.

Następnie ćwiartowanie. Już wcześniej przynieśli w pobliże krzemienne konkrecje, z których zrobili narzędzia nadające się do rozebrania tuszy nosorożca. Poodcinali udźce, golonki, łopatki, powycinali płaty tłuszczu, serce, nerki, język, wszelkie nadające się do jedzenia części. Rozpalili ognisko i na miejscu zjedli upieczoną wątrobę. Wnętrzności pozostawili w dole i zakopali. Ruszyli w powrotną drogę.

W obozowisku czekały kobiety, starcy i podrostki. Na pewno któryś z nich kiedyś zapytał czterdziestoletniego starca: – Właściwie dlaczego polujemy na wielkie niebezpieczne zwierzęta, czy brakuje smacznych zajęcy, królików, kaczek, bażantów, kuropatw? Starzec odpowiedział: – Owszem, to niebezpieczne, polowanie na niedźwiedzia, a zwłaszcza na wilki, jest igraniem z losem, ale nie ma rady, i tak się opłaci, bo na skórze niedźwiedzia sypiamy, a w skóry wilków się odziewamy.

Miał na myśli to, że okres, w którym przyszło im żyć, charakteryzował się zimnym, suchym, ostrym klimatem. Od lodowca wiały silne wiatry, wprawdzie w ich podmuchach imponująco wyglądała falująca sierść mamutów i nosorożców, ale powodowały też, że odczuwana temperatura była niższa od rzeczywistej. Było to uciążliwe dla ludzi, musieli się do takich warunków przystosować, skóry na odzienie, szałasy i płachty zakrywające wejście do jaskini były nieodzowne (te „neandertalskie" wiatry niosły pył, który tworzył less – żółtawą glebę, bardzo żyzną, która przyda się ludzkości nie wcześniej niż za kilkadziesiąt tysięcy lat).

Więcej podrostek dowiedział się, zobaczył na własne oczy, gdy powrócili łowcy.

Nie wszyscy powrócili, pozostawili strażników, aby pilnowali zdobyczy przed drapieżnikami i padlinożercami. Pozostali członkowie klanu w pośpiechu wyruszyli z obozowiska i podążyli po zdobycz. Gdy wszystko przynieśli do obozowiska (dlatego na miejscu zabicia i ćwiartowania zwierząt nie ma kości długich), rozpoczęło się święto: wielkie ognisko, pieczyste, opowiadanie, pokazywanie działań, ruchów, naśladowanie rzutów, groza, mord. Odbywali jakieś obrzędy, może śpiewali – tego archeolog nie dociecze po 55–35 tysiącleciach.

Jednak wie, co było nazajutrz. Wprawdzie łowcy upolowali zwierzę, poćwiartowali je, ale reszta czynności należała nie do nich. Inne ręce zajęły się cięciem mięsa na plastry i przygotowaniem ich do suszenia – nacieraniem ziołami itp.

Trzeba było sprawnych, doświadczonych rąk, aby wydobyć ścięgna – przydadzą się do mocowania krzemiennych noży i grotów na trzonkach i drzewcach, do zawiązywania skórzanych worków, przecież w czymś trzeba przynosić zioła, owoce, grzyby, czerwonawą ochrę (tlenek żelaza) do malowania ciała i konserwowania skór.

Wszystko potrzebne

Z obróbką skóry nie można zwlekać, aby nie stwardniała. To skomplikowana technologia, skóra wymaga starannego oczyszczenia krzemiennymi skrobaczami, popiołem, trzeba ją nacierać ochrą, zmiękczać gorącymi kamieniami, nacierać tłuszczem. Ta praca, rozpoczęta zaraz po polowaniu, przeciągnie się na wiele dni.

Specjalnych zabiegów wymagają też pęcherz moczowy i żołądek – będą z nich wspaniałe worki do przechowywania żywności.

Niestety, nie wszyscy mogli się nią rozkoszować w równym stopniu. Jeden młody mężczyzna miał trudności z gryzieniem, wypadło mu kilka zębów, ale nie z powodu próchnicy, lecz parodontozy.

Przypadek taki  stwierdzono na stanowisku sprzed ?50 tys. lat w Cova Forada w Hiszpanii. Osobnik ten próbował zaradzić chorobie. Badacze z Institut Català de Paleoecologia Humana i Evolució Social odkryli za pomocą elektronowego mikroskopu skaningowego specyficzne ślady na zębach pozostawione przez drewniane wykałaczki. Choroba była zaawansowana, żuchwa tego osobnika była już mocno porowata w sposób charakterystyczny dla parodontozy. Poza tym zębodoły były zdeformowane, masa kostna stała się cieńsza od czterech do ośmiu milimetrów.

Przy tego rodzaju dolegliwościach dochodzi z reguły do zapalenia dziąseł, a wówczas systematyczne posługiwanie się wykałaczką może łagodzić ból. Oprócz drewnianych neandertalczycy używali wykałaczek z kości ptasich i ości rybich (stwierdzono to w jaskini Stajnia w Jurze Krakowsko-Częstochowskiej, badania zespołu z Uniwersytetu Wrocławskiego).

Klan

Na co dzień neandertalski klan nie trzymał się kurczowo razem, ktoś szukał ziół i grzybów, ktoś inny ślęczał nad skórami, łowcy penetrowali okolicę, planując polowanie, nie zawsze powracali na noc. Ale powalenie wielkiego roślinożercy jednoczyło ich, zmuszało do współpracy. W klimacie, jaki wtedy panował, przetrwanie pojedynczego osobnika było niemożliwe, dlatego współpracowali.

– Wywierało to jednoczesny wpływ na wszystkich członków klanu. Wspólna „produkcja" tworzyła związki społeczne, co przekładało się na spoistość klanu, a to było zasadnicze dla przetrwania grupy. Choć może się to wydawać nieracjonalne, to jednak neandertalczycy preferowali polowanie na wielkie zwierzęta. Wynikało to z tego, choć raczej sobie tego nie uświadamiali, że było to niezbędne, aby pracowała neandertalska fabryka – uważa Jean-Francois Pasty.

7700 lat temu nad rzeką Tjonger w Holandii myśliwi zwabili w zasadzkę samicę tura – wpadła w wykopany dół, w którym uśmiercono ją dzidami. Po zabiciu zwierzęcia myśliwi od razu odcięli nogi i wyssali szpik z kości udowych. Następnie ponacinali skórę, odchylili ją, wycięli mięso, nie niszcząc skóry. Połcie zanieśli do obozowiska w sąsiedztwie. Mięso było starannie oddzielone od kości. Ale nim myśliwi oddalili się od pułapki, rozpalili ognisko, upiekli żebra i je zjedli. Krzemienne noże do ćwiartowania się stępiły, toteż porzucili je jako bezużyteczne.

Pozostało 93% artykułu
Czym jeździć
Technologia, której nie zobaczysz. Ale możesz ją poczuć
Tu i Teraz
Skoda Kodiaq - nowy wymiar przestrzeni
Archeologia
Co archeolodzy znaleźli w podziemnym tunelu w Gucin Gaju?
Archeologia
Pompeje wciąż niepoznane. Archeolodzy odkryli szczątki kolejnych ofiar erupcji Wezuwiusza
Archeologia
Wybrzeże Anatolii. Złoty skarb odkryty w ruinach starożytnego Notion
Archeologia
Tajemnica dziwnej mumii rozwiązana. "Kobieta Krzycząca" umierała w cierpieniu