7700 lat temu nad rzeką Tjonger w Holandii myśliwi zwabili w zasadzkę samicę tura – wpadła w wykopany dół, w którym uśmiercono ją dzidami. Po zabiciu zwierzęcia myśliwi od razu odcięli nogi i wyssali szpik z kości udowych. Następnie ponacinali skórę, odchylili ją, wycięli mięso, nie niszcząc skóry. Połcie zanieśli do obozowiska w sąsiedztwie. Mięso było starannie oddzielone od kości. Ale nim myśliwi oddalili się od pułapki, rozpalili ognisko, upiekli żebra i je zjedli. Krzemienne noże do ćwiartowania się stępiły, toteż porzucili je jako bezużyteczne.
Ta uczta miała miejsce 1000 lat wcześniej, zanim w tym rejonie pojawili się pierwsi rolnicy ze swoimi kozami, świniami, krowami i drobiem (badania zespołu z Uniwersytetu w Groningen). Ale nie oni byli pionierami wysokiej kultury myśliwskiej.
Miłe miłego początki
Jeszcze pół miliona lat temu hominidy były wszystkożernymi padlinożercami, nie oni polowali, ale drapieżniki polowały na nich. Dopiero umiejętności neandertalczyków pozwoliły im stać się łowcami ćwierć miliona lat temu. A potem było już tylko lepiej. Jak?
W miejscowości Quincieux, cztery kilometry na północ od Lyonu, podczas budowy drogi nr 466 natrafiono na stanowisko neandertalskie sprzed ?55–35 tys. lat. Ale nie było to obozowisko ani cmentarzysko. Archeolodzy (badaniami kieruje Jean-François Pasty z Institut National de Recherches Archéologiques Préventives) wydobyli tam kilkaset kości wielkich roślinożerców – mamutów, nosorożców, koni, żubrów, reniferów, a także kości kilku wilków i czaszkę niedźwiedzia jaskiniowego (Ursus spelaeus).
To nagromadzenie kości nie było dziełem przypadku, lecz skutkiem działań człowieka. Kości znajdowały się osobno, nie w porządku anatomicznym, w dodatku wiele z nich było rozciętych, i brakowało kości długich. Towarzyszyło im stosunkowo mało narzędzi krzemiennych. Stanowisko uznano za tak ważne, że wstrzymano prace budowlane, archeolodzy rozkopują tam teraz pole o powierzchni hektara.