Ostrzeżenie padło w środę z ust przewodniczącego Komisji Europejskiej Jeana-Claude'a Junckera, który przyjmował w Brukseli rumuńskiego prezydenta Klausa Iohannisa. W Bukareszcie liczono, że decyzja o wejściu kraju do porozumienia o zniesieniu kontroli granicznych zapadnie w Radzie UE jeszcze w tym roku i zostanie wprowadzona w życie do końca przyszłego roku.
– To jest kwestia godności naszego narodu. Rumuni nie mogą być traktowani jak obywatele drugiej kategorii w Unii. Dlatego naturalnym miejscem naszego państwa jest strefa Schengen – przekonywał Iohannis.
Prawicowy prezydent ma jednak ograniczone kompetencja, zaś opozycja wobec socjaldemokratycznego rządu jest słaba. Dlatego nowa premier Viorica Dancila na razie wcale nie chce wstrzymywać reformy, która zdaniem Trybunału Konstytucyjnego jest sprzeczna z ustawą zasadniczą kraju. Już w połowie stycznia w liście do władz w Bukareszcie Juncker, a także jego zastępca Frans Timmermans napisali, że podważenie niezależności sądownictwa zagraża skutecznej walce z korupcją. Rumunia, razem z Bułgarią, od przystąpienia do Unii Europejskiej w 2007 r. jest przedmiotem regularnego nadzoru ze strony Komisji Europejskiej w sprawie walki z korupcją. Iohannis chciałby doprowadzić do zniesienia i tego mechanizmu przed upływem swojej kadencji w 2019 r.
W połowie stycznia na ulice stolicy wyszło przynajmniej 50 tys. manifestantów. Protestowali przeciwko przyjęciu projektu ustawy, zgodnie z którym jeśli wartość nadużyć będzie mniejsza niż 200 tys. euro, nie będzie to uważane za przestępstwo kryminalne.
Prawdziwą władzę w Rumunii ma jednak socjaldemokrata Liviu Dragnea. Nie może być premierem, bo jest oskarżony o zdefraudowanie unijnych środków pomocowych. Ale z tego też powodu nie zamierza forsować walki z korupcją.