Moris jest emigrantem z wyspy Politikitiki. To znaczy z Polski. Ale do pochodzenia z kraju z nad Wisły nie chce się do przyznać. Woli, żeby interlokutor uważał go za ofiarę kolonializmu i miał wobec niego poczucie winy. Nic z tego. Magnus, zapomniany autor komedii obyczajowych, nie ma żadnych wyrzutów sumienia. Twierdzi, że jak na prawdziwego Europejczyka przystało jest egoistą. Nie ma kłopotu by korzystać z owoców cudzej pracy, uważa to wręcz za naturalne. Role są zresztą rozdane tak jak sobie życzy. Moris jest w ekskluzywnym hotelu Residence recepcjonistą, Magnus gościem. Jest tylko jeden problem. Przedstawiciel sytego Zachodu tak długo czekał na telefon z Hollywood aż skończyły mu się pieniądze. Czekał, choć nie chce się do tego przyznać. Tak zatem obaj bohaterowie ukrywają prawdę na swój temat. Niewykluczone jednak, że to Moris ukrywa znacznie więcej. Wraz z rozwojem akcji okazuje się, że może mieć za sobą jakąś mroczną przeszłość, a i teraźniejszość jest dość niejasna. Zwłaszcza, że Magnus, który przyzwyczajony jest do życia na poziomie, nie zamierza poziomu obniżać. Namawia przybysza z Polski, żeby go zabił za symboliczne wynagrodzenie. W związku z tym relacje między bohaterami ze sceny na scenę komplikują się coraz bardziej.
„Kontrakt” to jedna z późnych sztuk Mrożka. Opublikowana w roku 1986 nie do końca trafiła w swój czas. Owszem była wtedy ciekawym portretem naszej „gorszej” Europy w kontekście „lepszego” Zachodu. Ale trzy lata później kontekst się zmienił i sen o „powrocie do Europy” zaczął się spełniać. Może dlatego „Kontrakt” nie doczekał się zbyt wielu realizacji. Tuż po publikacji wystawił go Kazimierz Dejmek w warszawskim Teatrze Polskim. Później do telewizji przeniósł go odtwórca roli Morisa Jan Englert (drugą rolę grała wielka teatralna legenda, czyli Zdzisław Mrożewski). Później tekst wystawiono bodaj jeszcze tylko raz, w Teatrze Śląskim w Katowicach. Jak na 35 lat to niewiele, tym bardziej, że każda z inscenizacji była dobrze przyjmowana. Teraz po „Kontrakt” sięgnął Tomasz Man w warszawskim Teatrze Imka.
I słusznie. Dzięki tej decyzji repertuarowej powstało bardzo dobre przedstawienie. „Kontrakt” brzmi dziś tak świeżo jakby go napisano dosłownie przed chwilą, choć świat kompletnie się od czasu premiery zmienił. Teoretycznie nasza część Europy nie jest już gorsza. Jesteśmy Zachodem pełną gębą. Ale przecież o brzegi kontynentu rozbijają się kolejne fale emigracji, a nawoływania do rewolucji, której od przybysza ze Wschodu domaga się Magnus, słychać co i raz. Co więcej dziś widać naprawdę w jakiej kondycji jest Zachód. I, powiedzmy sobie szczerze, nie wygląda to dobrze. Stara Europa jest jak bohater wspaniale grany na scenie Imki przez Zdzisława Wardejna. Spektakl jest właściwie okazją do benefisu tego wybitnego aktora, który na scenie jest od 60 lat! Stary mistrz, już po 80-tce, pokazuje jak oszczędnymi środkami zbudować rolę. Jego bohater jest jednocześnie pełen pychy i rozgoryczenia, w jednej krótkiej scenie przekonująco straszy swojego interlokutora, by dosłownie po chwili samemu stać się żywym wcieleniem słowa przerażenie. Mamy tu pełną amplitudę emocji.
Przy takim partnerze przed Mikołajem Roznerskim w roli Morisa stało bardzo trudne wyzwanie. Czołowy polski amant, znany z serialu „ M jak miłość” i komedii romantycznych, wrócił do teatru po latach rolą w „Pięknej Lucyndzie” Mariana Hemara w 6. Piętrze. Obronił się tam i dobrze radzi sobie tu. Jego Moris prezentuje całą gamę wcieleń, od uroczego po groźne i psychopatyczne. Od Magnusa różni go to, że dla niego wszystko jest nowe i atrakcyjne. Nie jest znudzony, jest spragniony. Oglądając finał nie mamy wątpliwości: to ludzie tacy jak on podporządkują sobie starą Europę. Bez względu na to czy są z Polski, Politikitiki czy może z Afryki albo Bliskiego Wschodu.