Około 3 tys. funkcjonariuszy wzięło już L4, a „epidemia" nasiliła się w ostatnich dniach po burzliwym posiedzeniu Zarządu Głównego NSZZ Policjantów, kiedy odrzucono propozycję MSWiA dotyczącą podwyżek.
Z danych Komendy Głównej Policji, które poznała „Rzeczpospolita", wynika, że najwięcej mundurowych poszło na zwolnienia w garnizonie łódzkim – 1,5 tys. z 4,5 tys. policjantów. Na Dolnym Śląsku i w Wielkopolsce zwolnienia wzięło po ok. 500 policjantów, w Pomorskiem 200, w Podkarpackiem 220.
– Sytuacja jest dynamiczna. Jednak ciągłość służby zostaje zachowana, nie było potrzeby ogłaszania alarmów czy przesunięć między województwami. Nie zabrakło patroli – mówi nam Mariusz Ciarka, rzecznik KGP.
Ale by załatać braki, np. w czwartek nocą w patrolu jeździł wiceszef komisariatu z Zabrza z zastępcą naczelnika prewencji.
Zarząd Główny NSZZ Policjantów twierdzi, że masowe zwolnienia to „oddolna inicjatywa", ale funkcjonariusze w rozmowie z nami wskazują, że pomysł 100-proc. L4 z powodu „przeciążenia pracą" został wpisany w postulaty protestu. – To akcja wymyślona i koordynowana z zarządem – mówi jeden z funkcjonariuszy. Twierdzi, że na tych, którzy nie chcą w niej uczestniczyć, jest wywierana presja. – Są wyzywani od łamistrajków. A szczerze mówiąc, taki protest przypomina strajk, czego służbom robić nie wolno – dodaje.