Ponad 1300 aresztowanych i dziesiątki rannych, nocne rewizje w mieszkaniach aktywistów opozycji oraz wielogodzinne przesłuchania. To bilans sobotnich protestów w Moskwie, przed którymi Kreml zmobilizował setki funkcjonariuszy policji i żołnierzy Gwardii Narodowej.
Sobotnią atmosferę w rosyjskiej stolicy najlepiej chyba obrazuje zdjęcie radnej dzielnicy Chamowniki Aleksandry Paruszinej, które obiegło światowe agencje informacyjne. Uderzona pałką policyjną i z krwawiącą głową kontynuowała protest. Podobnie jak wielu innych uczestników pokojowej manifestacji wylądowała na oddziale ratunkowym. Niezależne rosyjskie media nie nadążały z meldunkami o złamanych nosach, rękach i nogach. Zresztą pod pałki policyjne trafiło też wielu dziennikarzy, zatrzymano m.in. korespondentów rosyjskiej agencji RBK, „Nowej Gazety", popularnego portalu „Mediazona" i moskiewskiego korespondenta Deutsche Welle. Rosyjskie MSW oszacowało, że w proteście uczestniczyło około 3,5 tys. ludzi. Opozycja twierdzi, że dane te są znacznie zaniżone.
Komentarz Andrzeja Łomanowskiego: Widowiskowy pogrom opozycji. Tylko nie wiadomo po co
Większość zatrzymanych wypuszczono na wolność w sobotę wieczorem. W niedzielę rosyjskie media informowały, że w areszcie wciąż jednak znajduje się ponad 150 osób. Wśród nich znany opozycjonista Ilia Jaszyn, który jest przewodniczącym rady w dzielnicy krasnosielskiej. O jego losie sąd zdecyduje w poniedziałek. Nie wykluczono, że powtórzy los opozycjonisty Aleksieja Nawalnego, który w ubiegłym tygodniu został skazany na 30 dni aresztu. Zarzucono mu „organizację nielegalnego zgromadzenia".
– Dzisiaj wszyscy jesteśmy za kratami – mobilizował Nawalny swoich zwolenników. W niedzielę rosyjska redakcja Radia Svoboda poinformowała, że trafił do szpitala z „ostrą reakcją alergiczną".