Już w XIX w. wielki historyk Józef Szujski pisał: „Fałszywa historia jest mistrzynią fałszywej polityki". Uproszczenia, przeradzające się nierzadko w manipulacje historyczne, przytrafiają się wielu narodom, tyle że dla Ukrainy mogą się one okazać politycznie katastrofalne.
W Polsce problemy dialogu z Ukrainą zazwyczaj sprowadza się do kultu działaczy OUN i UPA nad Dnieprem, zaprzeczania poglądowi, że rzeź wołyńska była przeprowadzoną przez UPA czystką etniczną, oraz do oceny charakteru akcji „Wisła". Nie dostrzega się u nas, że kwestia wołyńska jest tak trudno rozwiązywalna, bo nie sposób jej wyabstrahować zarówno od problemów tożsamościowych narodu ukraińskiego, jak i wcześniejszej historii. Spraw spornych jest znacznie więcej. Generalnie dotyczą one charakteru i konsekwencji przynależności ziem ruskich – dzisiejszej Ukrainy – do I i II Rzeczypospolitej oraz oceny polskiej polityki wobec Rusinów (Ukraińców). Problemy te są pochodną tego, że świadomość historyczna ukraińskich elit bazuje na metodologicznie karkołomnym przekonaniu, iż pojawienie się państwa ukraińskiego jest logiczną konsekwencją przynajmniej tysiącletniej historii narodu ukraińskiego i jego walki o niepodległość, a naród ten miał od zawsze prawo do samostanowienia na swojej ziemi oraz podejmowania wszelkich działań obronnych. Wielu przy tym uznaje, iż można było posługiwać się zbrodniczymi metodami, bo w końcu bez walki z „okupantami": Polakami i Moskalami, nie byłoby państwa ukraińskiego – wartości najważniejszej.
„Kto nie z nami, ten przeciw nam"
Wojna z Rosją gwałtownie zwiększyła popularność tej nacjonalistycznej ideologii, która już wcześniej kształtowała umysły ukraińskiej młodzieży i z galicyjskiego matecznika zarażała środkową Ukrainę. Tylko w ostatnich tygodniach rada miejska Kijowa przychyliła się do żądań szowinistycznej Swobody, aby przemianować jedną z głównych arterii stolicy na ulicę Szuchewycza, naczelnego dowódcy UPA, a wcześniej oficera Wehrmachtu, odpowiedzialnego najprawdopodobniej za mordowanie Żydów na Białorusi. Dodajmy, że ukraiński IPN uznał, że symbolika SS Galizien nie jest objęta zakazem propagandy nazistowskiej. Jednocześnie ukraińska opinia publiczna potępiła w czambuł nie tylko Putina, który w rozmowie z prezydentem Macronem stwierdził, iż Anna – jedenastowieczna królowa Francji, pochodzenia ruskiego – była Rosjanką, ale również tych, którzy zdroworozsądkowo argumentowali, że na manipulacje Kremla nie wolno odpowiadać kontrmanipulacjami. A przecież dzieje Rusi to nie jest wyłącznie ukraińska historia narodowa. Z nielicznymi wyjątkami intelektualiści zza Buga mało co robią, aby powstrzymać nacjonalizację dyskursu publicznego, zresztą atmosfera „kto nie z nami, ten przeciw nam" na wielu oddziałuje.
Tej patriotycznej tromtadracji sprzyja oczywiście wywołana rosyjską agresją wojna oraz ostateczne moralne bankructwo haseł bazujących na postsowieckiej nostalgii, jak również wszelkich idei odbieranych jako prorosyjskie. Polska dla ukraińskich nacjonalistów obecnie nie jest wrogiem, tyle że promowana przez nich wizja historii, uznająca za bohaterszczyznę każdą formę walki z „okupantami", wywołuje konflikt pamięci nie tylko z Rosjanami, ale też właśnie z Polakami, Żydami oraz, poniekąd, Niemcami i Białorusinami. W szczególności relatywizacja współpracy ukraińskich nacjonalistów z III Rzeszą i ich współudział w masowych zbrodniach nazistów na ludności cywilnej narusza światowy konsens w sprawie bezwzględnego potępiania tego rodzaju zachowań. Odgradza Ukrainę od Europy.
To nie jest przejściowy katar
Niestety, prezydent Poroszenko i rząd Ukrainy albo nie doceniają wagi tych problemów, albo kalkulują, iż zmiana polityki historycznej jest nieopłacalna z powodów wewnętrznych. W końcu za dwa lata odbędą się wybory prezydenckie i hurapatrioci stają się pożądanym elektoratem. Nacjonaliści chętnie zapisują się jako ochotnicy i walczą na froncie. Obecne polskie władze uważane są zaś w Kijowie za siły „nacjonalistyczne", wyizolowane w Europie, o niewielkich, zwłaszcza w porównaniu z Niemcami, możliwościach kształtowania polityki UE i NATO wobec Ukrainy i Rosji. To oczywiście pretekst. Ostrzeżeń wysyłanych przez poprzednie rządy też nie słuchano w Kijowie. Tylko lekceważeniem Polski można wytłumaczyć, że nie udało się dotychczas z ukraińskich ustaw dekomunizacyjnych usunąć punktu delegalizującego krytykę działaczy OUN i UPA czy doprowadzić do publicznego pokazu filmu „Wołyń" na Ukrainie. Nawet wielu Ukraińców zaangażowanych w dialog historyczny z Polakami butnie oświadcza, iż suwerenny naród ma prawo sam wybierać sobie bohaterów. Doszukują się oni fałszywej symetrii między historią narodu polskiego i ukraińskiego albo wręcz szerzą niedorzeczne przekonanie, że Polska chce ponownie „skolonizować" Ukrainę, tym razem mentalnie. Po cichu zaś szepcą, iż korzeniem wszelkiego zła jest PiS. Utwierdzają ich w tym niektóre środowiska w Polsce, które same zlekceważywszy rozwój ukraińskiego nacjonalizmu przed wojną, teraz żywią iluzję, że to przejściowy katar.