– Bez cienia wątpliwości: swastyki i CDU są nie do pogodzenia – tymi słowy przerwał okres kłopotliwego milczenia Reiner Haseloff (CDU), premier Saksonii-Anhalt, w sprawie jednego z liderów jego partii w tym landzie. Nazywa się Robert Möritz i jak twierdzą jego partyjni koledzy, ma kilka tatuaży swastyk na ciele. Zamknięte w kole tworzą tzw. czarne słońce, okultystyczny symbol SS.
Sam podejrzany przyznał, że był w przeszłości aktywistą jednej z grup neonazistowskich. Ale się zmienił i jest już dobrym chadekiem i demokratą i nie zamierza rezygnować z działalności politycznej w CDU. Ma zresztą w partii obrońców. Nielicznych.
Takie przypadki są zawsze w Niemczech przedmiotem wielu pełnych oburzenia komentarzy. Przyjęło się uważać, że jeżeli już neonaziści czy prawicowi ekstremiści zdobyli przyczółki w jednej z legalnie działających partii, to jest to obecnie Alternatywa dla Niemiec (AfD), gdyż ich tradycyjna przystań w postaci NPD traci na znaczeniu politycznym.
Nie znaczy to, że prawicowy radykalizm jest w Niemczech w odwrocie. Służby specjalne szacują, że w kraju działa co najmniej 12 tys. niebezpiecznych prawicowych ekstremistów gotowych do użycia przemocy. – Tacy ludzie pozostawili tragiczny ślad krwi, począwszy od NSU do ataku na synagogę w Halle – mówi Horst Seehofer, szef federalnego MSZ. NSU to organizacja o nazwie Nationalsozialistischen Untergrund (Podziemie Narodowo-Socjalistyczne), która przez kilka lat ubiegłej dekady zabiła dziesięć osób, w większości Turków, jednego Greka i niemiecką policjantkę. Z jednym wyjątkiem były to morderstwa z pobudek rasistowskich. Nie tak dawno zakończył się proces członkini tej grupy, skazanej na dożywocie.
W październiku tego roku dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności 27-letniemu uzbrojonemu napastnikowi antysemicie i neonaziście nie udało się sforsować drzwi do synagogi, gdzie zamierzał dokonać masakry zgromadzonych tam osób. Zastrzelił więc dwie przypadkowe osoby na ulicy.