Koronawirus: Brytyjczycy chodzą własnymi ścieżkami

Dziennikarze wszelkich mediów ścigają się w koronawirusowym wyścigu wiadomości. Informacji jest coraz więcej. Trudno jednakże ocenić ich jakość oraz rzetelność, które obecnie powinny być podstawą każdej wypowiedzi. Jeszcze parę dni temu prasowe nagłówki nie szczędziły słów krytyki dla działań brytyjskiego rządu, Wyborcza.pl obwieściła „Brytyjczycy idą na czołowe zderzenie z koronawirusem. To eksperyment na ludziach – denerwują się epidemiolodzy”.

Aktualizacja: 23.03.2020 12:52 Publikacja: 23.03.2020 12:00

Koronawirus: Brytyjczycy chodzą własnymi ścieżkami

Foto: Adobe Stock

Kluczowe jest tutaj pojęcie „odporności populacyjnej", często określanej „odpornością stadną", tj. osoby najbardziej zagrożone na chorobę są otoczone w społeczeństwie jednostkami, które poprzez przebycie choroby nabywają na nią odporność (tzn. zachorują najsilniejsi, a zatem będzie więcej zachorowań, ale mniej zgonów – teoretycznie rzecz jasna), proste prawda? Nie jesteśmy specjalistami (lekarzami) z zakresu chorób zakaźnych, nie mamy zatem kompetencji do wypowiadania się w sprawie słuszności działań podjętych w Wielkiej Brytanii.

Natomiast wiemy jedno, takie podejście (ponadto zestawione z słowami o możliwej konieczności pożegnania swoich najbliższych) sprawiało, iż pojęcie „wyspa" w kontekście Wielkiej Brytanii powinno być raczej zestawiane z przymiotnikiem „samotna". Jeszcze przed chwilą, puby pękały w szwach, szkoły pełne były dzieci, a ulice tętniły życiem choć niedogodnością było odwołanie niektórych imprez (rząd zalecił wówczas co prawda pracę zdalną, niechodzenie do barów i restauracji oraz unikanie kontaktów międzyludzkich, mówiło się również o przymusowej 12 tygodniowej izolacji osób powyżej 70 roku życia, kobiet w ciąży i obciążonych innymi chorobami, aczkolwiek na tle innych krajów europejskich to nadal było mało – a przynajmniej zdawało się być mało). Choć w tym miejscu warto chyba wspomnieć, iż Szwedzi również wówczas nie wdrożyli specjalnych rozwiązań walki z koronawirusem (podobno podstawą tej decyzji było twierdzenie, iż koronawirus ma śmiertelność na poziomie 2% i tak naprawdę przez to nie jest niebezpieczny).

Rząd Borysa Johnsona zdawał się nie słyszeć argumentów dotyczących możliwości spowolnienia wzrostu choroby poprzez zachowanie dystansu społecznego, #zostajęwdomu nie było tam również możliwą tudzież popularną do wykorzystania „opcją". Choć na marginesie, to tak naprawdę rządzący w różnych krajach europejskich wydają się być jak błądzący we mgle – Francuzi pomimo wielu obostrzeń przeprowadzili przecież wybory.

Czytaj także: Zakaz wychodzenia sprzyja przemocy domowej

Jak podają liczne media, wg dokumentu Public Health England, pandemia koronawirusa potrwa w Wielkiej Brytanii do wiosny 2021 r. i może doprowadzić do hospitalizacji 7,9 mln osób, natomiast umrzeć może pół miliona z nich (poufny dokument opublikował The Guardian). Matematyka wydaje się być przerażająca. Czy Wielka Brytania na szali kładzie ludzkie istnienia? Jak podawali rządzący jest w tym działaniu logika, oparta o analizę behawioralną zachowań człowieka, danych dotyczących epidemii hiszpanki oraz czystego stwierdzenia, iż zamknięcie szkół nic nie da, jeżeli żyjemy w wielopokoleniowych domach.

Czasy się jednak zmieniły i to w przeciągu paru tylko dni, bo tak szybkie tempo przybiega obecnie ewolucja działań - w tym przypadku. Wielka Brytania, chyba po części pod wpływem światowej opinii publicznej, z samotnej wyspy stała się państwem, które wdrożyło działania bardzo podobne do tych, jakie są podejmowane w innych państwach europejskich.

Nie bylibyśmy jednak prawnikami, jeżeli do dyskusji nie dołożylibyśmy parę groszy. Zadaniem Rządu Jej Królewskiej Mości jest ochrona zdrowia publicznego, a zatem chodzi o nic innego jak sztukę zapobiegania chorobom. „Zapobiegać" czyli po prostu nie dopuścić do czegoś, w tym przypadku może być to rozumiane dwojako, tj. (1) niedopuszczenie do zachorowań (tym tropem zdają się iść pozostałe kraje europejskie – jak najmniej ludzi ma zachorować), (2) niedopuszczenie do ponownego rozwoju epidemii (ponieważ to obecna jest już faktem konieczne jest zapobieganie rozwojowi kolejnych jej fal – przewidywanie na jesień/zimę 2021 r.). Tą drugą strategię zdaje się przyjął rząd Wielkiej Brytanii. Zauważyć przy tym należy, iż Public Health (Control of Disease) Act 1984 daje szereg możliwości jakie można zastosować w Wielkiej Brytanii w przypadku wystąpienia zagrożenia zdrowia publicznego, inicjatywa jednakże należy do rządzących (mogą a nie muszą), np. zakaz lub regulacja przyjazdu lub wjazdu środków transportu, wjazdu lub wyjazdu osób lub rzeczy. Brytyjczycy już z nich korzystają, chociaż jeszcze nie w pełnym zakresie.

Pamiętać należy, iż Wielka Brytania jest krajem, w którym wykonuje się bardzo dużą liczbę testów na koronawirusa (jedną z największych w Europie). Polska na tym tle, pomimo wcześniej wprowadzonych restrykcji, wypada blado. Możemy zatem z dużą dozą prawdopodobieństwa przypuszczać, iż jeszcze stosunkowa niska liczba potwierdzonych przypadków w Polsce jest tylko pozorna. Co to oznacza? Tyle, że na Wyspach szybciej wyłapywane są i „usuwane" z życia społecznego osoby zakażone co wpływa na ograniczenie rozwoju tej choroby. Powyższe pozwala na stwierdzenie, iż Wielka Brytania tak naprawdę od początku walczy z koronawirusem, a zarzucana jej bierność jest raczej niesprawiedliwa.

Brytyjski rząd zapewnił o uruchomieniu zasobów sprzętu wentylacyjnego pozwalającego na hospitalizowanie ok 10 tysięcy ciężkich przypadków – stawiają zatem na przygotowanie służby zdrowia i słusznie, choć nadal szacują liczbę zgonów na prawie 20 tysięcy (jak łatwo się to pisze, a naprawdę dane te przerażają), szkoły zostały zamknięte (aczkolwiek opieka jest zapewniona dzieciom kluczowych pracowników, m. in. opieki medycznej, czy policji), a astronomiczne sumy pieniędzy zostały przekazane na ratowanie gospodarki, w szczególności małych biznesów. Warto przy tym śledzić jakie będą działania Szkotów, którzy w tym przypadku mogą skorzystać ze swojej autonomii.

Pytanie jednakże o to co dalej? Ale na to nie potrafią odpowiedzieć lekarze epidemiolodzy, a co dopiero prawnicy. Rządzących zapewne rozliczy historia, aczkolwiek zdają oni egzamin nie znając jego zakresu.

Cóż, wydaje się zatem, iż krytyka Wielkiej Brytanii to po prostu burza w szklance wody, bo w sytuacji bezprecedensowej każdy chwali swoje działanie. Angielski spokój nabiera zatem dzisiaj zupełnie innego znaczenia. Brytyjczycy nie raz udowodnili, że chodzą własnymi ścieżkami.

Agata Kosińska-Madera, prawnik, Kancelaria Prawna Result Witkowski, Woźniak, Mazur i Wspólnicy sp. k.

dr Michał Rudy, prawnik, SWPS Uniwersytet Humanistycznospołeczny, Kancelaria Prawna Result Witkowski, Woźniak, Mazur i Wspólnicy sp. k.

Kluczowe jest tutaj pojęcie „odporności populacyjnej", często określanej „odpornością stadną", tj. osoby najbardziej zagrożone na chorobę są otoczone w społeczeństwie jednostkami, które poprzez przebycie choroby nabywają na nią odporność (tzn. zachorują najsilniejsi, a zatem będzie więcej zachorowań, ale mniej zgonów – teoretycznie rzecz jasna), proste prawda? Nie jesteśmy specjalistami (lekarzami) z zakresu chorób zakaźnych, nie mamy zatem kompetencji do wypowiadania się w sprawie słuszności działań podjętych w Wielkiej Brytanii.

Pozostało 92% artykułu
Opinie Prawne
Tomasz Siemiątkowski: Szkodliwa nadregulacja w sprawie cyberbezpieczeństwa
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Czy wolne w Wigilię ma sens? Biznes wcale nie musi na tym stracić
Opinie Prawne
Robert Gwiazdowski: Awantura o składki. Dlaczego Janusz zapłaci, a Johanes już nie?
Opinie Prawne
Łukasz Guza: Trzy wnioski po rządowych zmianach składki zdrowotnej
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Rząd wypuszcza więźniów. Czy to rozsądne?