Czas oczekiwania na wizytę u specjalisty jest dziś taki, że wielu chorych czuje się jak w warsztacie samochodowym z filmu „Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz". Kierownik warsztatu wychodził z założenia, że skoro klient czeka już tyle, to może poczekać jeszcze. Czekanie w kolejce do lekarza nie jest, niestety, takie śmieszne jak scena w filmie i dobrze, że Ministerstwo Zdrowia w końcu obiecało coś z tym zrobić. W dzisiejszej „Rzeczpospolitej" opisujemy planowane zmiany w przepisach, dzięki którym kolejki do kardiologów, endokrynologów, ortopedów oraz neurologów mają się skrócić.
Takich obietnic różne rządy składały już mnóstwo. Z wiadomym skutkiem. Dlaczego tym razem są powody do niewielkiego optymizmu? Ano dlatego, że resort zdrowia chce zastosować proste rozwiązania (a nie np. wprowadzać częściową odpłatność za wizyty). Skoro tyle osób potrzebuje porady specjalisty, zniesione mają być limity przyjęć do tych lekarzy w poszczególnych przychodniach. Oznacza to, że np. kardiolog czy endokrynolog będzie mógł przyjąć tylu pacjentów, na ile pozwala mu czas i możliwość rzetelnego zajęcia się każdym przypadkiem. Ponadto oprócz zniesienia limitu wizyt, i mimo że będzie ich przypadało więcej na jednego lekarza, Narodowy Fundusz Zdrowia za każdego przebadanego pacjenta ma płacić więcej niż dotychczas.
Czytaj także:
Kardiolog i ortopeda od marca przyjmą bez kolejki
Nie ma oczywiście pewności, jak nowe rozwiązania zadziałają w praktyce. Gdyby wraz z nimi wprowadzić dobrze zorganizowany system zapisów i odwoływania wizyt w przychodniach, szanse na sukces na pewno byłyby jednak większe.