Latem roku 1610 przez bramy Kremla wjechali dumni polscy husarze. Jesienią roku 1812 miasto okupowali rozpustni Francuzi. Zimą roku 1941 na przedmieścia Moskwy wdarły się bezlitosne niemieckie dywizje pancerne.
No i dzisiaj znowu mury Kremla atakują podstępni interwenci. Nowych najeźdźców nie chronią pancerze. Na co dzień noszą garnitury, jako głównej broni używają laptopów i smartfonów, a zajmują się pozornie niewinnym kupowaniem i sprzedażą surowców. A ich wodzem jest – podobno – przebiegły czarnoskóry watażka z odległego Waszyngtonu, sterujący na zgubę Rosji cenami ropy. Tak skutecznie, że spadły one właśnie w okolice 30 dolarów za baryłkę, a więc o ponad 70 proc. w porównaniu z sytuacją sprzed półtora roku.
Historia cen ropy naftowej jest niezwykła. Przez całe dekady świat zachodni pławił się w taniej ropie, co ułatwiało spektakularny rozwój gospodarczy. Potem, w latach 1973 i 1979, przyszły dwa szoki naftowe. Arabscy producenci zainicjowali monopolistyczną zmowę, w rezultacie której ceny ropy wzrosły 12-krotnie, a Zachód wpadł w dekadę deflacji (recesji połączonej z inflacją). Realna cena baryłki (uwzględniająca zmiany cen innych towarów) była w roku 1980 ponadtrzykrotnie wyższa niż dziś.
Potem zaczęło się szybowanie w dół. Zachód zacisnął pasa i zaczął oszczędzać energię, współpraca producentów ropy osłabła. Cena baryłki spadła o 90 proc. Zachód znowu triumfował, producenci zubożeli, ZSRR, a potem Rosja praktycznie zbankrutowały.
I wtedy przyszedł zbawca Putin. Miał szczęście, bo ceny ropy znów poszybowały w górę. Po ich 15-krotnym wzroście Rosja znów uwierzyła, że jest supermocarstwem, i zaczęła agresywne działania wobec sąsiadów. I działo się tak aż do czasów eskapady w Donbasie. Zachód nałożył na kraj sankcje (które na Kremlu początkowo wyśmiewano), a Waszyngton użył swoich wpływów po to, by zbić cenę ropy, stojącą u podstaw finansowej siły Rosji. Dzisiaj, przy spowalniającej gospodarce Chin, spadek cen poszedł dalej, niż sądzono, i chyba wyrwał się spod kontroli. A Moskwie zajrzał w oczy strach.