Nikt nie lubi ewaluacji
Gdyby prof. Nowak zadał sobie trud zapoznania się z argumentami ministerstwa (oraz popierających nasze stanowisko uczonych, na czele z najbardziej reprezentatywną, bo pochodzącą z wyborów Radą Główną Nauki i Szkolnictwa Wyższego), to zapewne doszedłby do wniosku, że motywowane są one troską o to samo, na czym jemu zależy: dążeniem do podnoszenia poziomu polskiej nauki, poszerzenia jej wpływu na naukę światową oraz wyeliminowania publikacji pseudonaukowych. Takie właśnie cele stoją za wprowadzeniem przez ministerstwo wykazu wydawnictw. (Sprawę wykazu czasopism pomijam, bo istnieje on od wielu lat, a różnica w porównaniu ze stanem wcześniejszym polega głównie na tym, że zdecydowanie tę listę poszerzamy oraz do jej ustalenia powołujemy zespoły czołowych naukowców w każdej z 44 dyscyplin, co powinno w oczach prof. Nowaka znaleźć uznanie).
Zanim wyjaśnię, na czym polegają nieporozumienia, którym uległ prof. Nowak, słowo o tym, czym jest ewaluacja. Otóż służy ona nie ocenie dorobku indywidualnego uczonego (ten analizowany jest przez ekspertów przy okazji starań o uzyskanie doktoratu, habilitacji lub profesury, a także na bieżąco przez przełożonych), lecz ocenie poziomu danej dyscypliny w danej uczelni lub instytucie. Po co ministerstwu wiedza, jaki poziom reprezentuje np. historia na Uniwersytecie Jagiellońskim? Bo od tego poziomu zależy wielkość subwencji budżetowej (kto reprezentuje poziom wysoki, otrzymuje więcej pieniędzy) oraz uprawnienie do nadawania stopni naukowych (by zapobiec sytuacji, w której słabe uczelnie promują słabych doktorów lub nadają słabe habilitacje). Środowisko akademickie ewaluacji nie lubi (co mnie szczególnie nie dziwi, politycy też nie lubią „ewaluacji”, jakiej co cztery lata poddają ich wyborcy), ale alternatywą np. w przypadku finansowania jest albo uznaniowość, albo kierowanie się zasadą „wszystkim po równo”. Myślę, że żadna z tych alternatyw nie przypadłaby prof. Nowakowi do gustu.
Co z tą humanistyką
Na czym polegają zmiany w ewaluacji dorobku humanistycznego? Skupię się tylko na kwestiach istotnych z punktu widzenia zarzutów sformułowanych przez krakowskiego historyka.
Po pierwsze, środowisko humanistyczne od wielu lat domagało się – słusznie – by wyżej doceniać monografie jako podstawowy kanał przekazu myśli humanistycznej. To właśnie robimy. Według starych zasad za kolejną z wybitnych prac prof. Nowaka publikowaną, dajmy na to, w Wydawnictwie UJ, jego uczelnia otrzymałaby 25 punktów. Według zasad nowych – już punktów 80. A gdyby ta praca ukazała się w którymś z najbardziej prestiżowych wydawnictw naukowych za granicą (np. w Harvard University Press), to nagrodzona zostałaby 300 punktami (zgodnie ze starymi zasadami, których znakomity historyk broni, byłoby to 25 punktów). To ostatnie rozwiązanie wprowadzamy, by zachęcać polskich badaczy do wypływania na szerokie wody nauki światowej. Kogo jak kogo, ale prof. Nowaka nie trzeba przekonywać, jak ważne jest, by świat poznawał historię Polski nie tylko z opracowań autorów brytyjskich, amerykańskich, niemieckich czy rosyjskich, ale także z dzieł polskich autorów.
Po drugie, doceniając wagę monografii, musimy zadbać o ich odpowiedni poziom. Prof. Nowak sugeruje, że właściwym narzędziem jest tu ocena ekspercka. Problem w tym, ze rocznie ukazuje się w Polsce ok. 20 tys. monografii naukowych. Za okres 4 lat (bo tyle obejmuje ewaluacja) trzeba by zatem poddać ocenie ekspertów 80 tys. tomów. Nie trzeba być profesorem UJ, by zdać sobie natychmiast sprawę, że to zadanie niewykonalne.