Pierwszy sposób – składały wniosek do sądu o zasiedzenie służebności; drugi – przedstawiały decyzję, z której wynikało, że doszło do wywłaszczenia przed laty pod linię energetyczną. Zdarzało się (trzeci sposób), że uznawały roszczenie właściciela nieruchomości co do zasady, ale proponowały wynagrodzenie w znacznie niższej wysokości. Do niedawna (czwarta linia obrony) zakłady energetyczne zasłaniały się też tym, że nabyły służebność gruntową (odpowiadającą służebności przesyłu) z mocy prawa razem z własnością linii czy urządzenia. Tej ostatniej linii obrony jednak już nie będą stosować, a to za sprawą uchwały podjętej przed tygodniem przez Sąd Najwyższy w składzie siedmiu sędziów.
Z uchwały Sądu Najwyższego wynika, że zakłady energetyczne nie nabyły z mocy prawa razem z własnością linii oraz urządzeń energetycznych wspomnianej służebności.
Prawo to rosyjska ruletka
Szanse na wygraną są różne. – Często bywa tak, że wystarczy, że jeden właściciel nieruchomości przetrze sądowe szlaki i wywalczy pieniądze w sądzie. A wtedy zakład wypłaca pieniądze innym właścicielom na nieruchomości których przebiega ta sama linia energetyczna – wyjaśnia mec. Piszczek.
Natomiast w wypadku decyzji wywłaszczeniowych w sądzie cywilnym raczej nie ma co na nią liczyć. Inaczej sprawa wygląda w sądzie administracyjnym. Można wystąpić o unieważnienie decyzji wywłaszczeniowej albo o odszkodowanie.
– Podważanie decyzji jest jednak niebezpieczne. Jej unieważnienie otwiera bowiem drogę zakładowi energetycznemu do zasiedzenia służebności. Właściciel nie tylko więc nic nie wywalczy, ale jeszcze może stracić – mówi Piotr Zamroch, radca prawny.
– Natomiast znam wiele korzystnych wyroków dotyczących odszkodowań – mówi mec. Piotr Zamroch. Jednak jego zdaniem szansę na odszkodowanie mają z reguły tylko te osoby, których dotyczyła decyzja wywłaszczeniowa lub ich spadkobiercy. W innych wpadkach jest ona nikła.