Z raportu International Federation of the Phonography Industry (IFPI) wynika, że pomimo szerokiej dostępności legalnej muzyki piractwo nadal ma się dobrze. Ponad jedna trzecia konsumentów (38 proc.) nadal korzysta z nielegalnych źródeł. Najpopularniejszą formą piractwa jest tzw. stream-ripping czyli ściąganie muzyki ze strumienia – robi tak 32 proc. piratów. Popularnym źródłem jest tu YouTube z uwagi na dostępność oprogramowania umożliwiającego nagrywanie odtwarzanych utworów.
- Ludzie wciąż lubią mieć darmowe rzeczy, więc nie dziwi nas, że dużo osób jest w to zaangażowanych. I choć trudno nam to przechodzi przez gardło, to wciąż jest relatywnie łatwo piracić muzykę – mówił „Guardianowi” David Price, dyrektor i analityk w IFPI.
Podstawową motywacją piratów jest teraz uzyskanie możliwości słuchania muzyki w trybie offline. Serwisy streamingowe takie, jak Spotify oferują taką możliwość dopiero po opłaceniu funkcji premium. Tymczasem legalny dostęp do olbrzymiej ilości utworów można mieć już w cenie jednej płyty albo nawet taniej – przykładowo Spotify kosztuje w Polsce 19,99 zł miesięcznie. Podobną cenę oferuje Tidal. Oczywiście ceny różnią się, w zależności od kraju.
Wciąż popularnymi źródłami muzyki są torrenty i sieci peer to peer (P2P) – 23 proc. ściąga ją właśnie w taki sposób, a 17 proc. pozyskuje nielegalną muzykę ściągając utwory za pomocą wyszukiwarki.
Równocześnie jednak serwisy streamingowe kwitną i, jak zauważa IFPI, robią to niekoniecznie fair wobec twórców. Według IPFI Spotify rocznie zarabia na użytkowniku 20 dolarów, a twórcom przekazuje zaledwie niewielki procent tej wartości.