Za baryłkę kerosenu lotniczego 28 maja trzeba było zapłacić 94 dol. Tymczasem według prognozy Międzynarodowego Stowarzyszenia Przewoźników Powietrznych (IATA) średnia cena tego paliwa miała wynieść ok. 60 dol. IATA było zbyt optymistyczne: już teraz linie lotnicze na świecie mają świadomość, że tylko za pięć miesięcy 2018 r. ich rachunek za samo paliwo będzie większy o ok 40 mln dol.
W niektórych przypadkach paliwo stanowi nawet połowę kosztów linii lotniczych. Dlatego wzrost jego cen przekłada się bezpośrednio na wzrost kosztów przewoźników, którzy chociaż częściowo będą chcieli skompensować to sobie wyższymi cenami biletów.
Mniej promocji
Co to znaczy dla pasażerów? To, że linie lotnicze naprawdę zaczną oszczędzać. Będą znacznie mniej hojne w promocjach, chociaż nie na wszystkich rynkach i kierunkach. Nie tam, gdzie jest silna oferta linii niskokosztowych. – Ale marże spadną – uważa analityk Dominik Sipiński.
Co może pomóc liniom? Oprócz wykupienia ubezpieczenia od zwyżki cen paliw (hedgingu) także wymiana floty na nowszą, bardziej ekonomiczną. – Nowoczesne samoloty spalają znacznie mniej paliwa niż starsze modele. Im droższa ropa, tym większa przewaga linii, które mają młodszą flotę. W tym rankingu LOT wypada całkiem dobrze. Szczególnie ważne są samoloty szerokokadłubowe. I drogie paliwo relatywnie wzmacnia pozycję linii wykorzystujących boeingi 787 czy airbusy 350. Takich jak LOT, który czeka na nowe dostawy B787-9 i B 737 MAX, Norwegian czy Finnair. Drogie paliwo poprawia też pozycję linii, które mają swoje bazy w Rosji bądź na Bliskim Wschodzie – dodaje Sipiński.