W 1997 r. wybuchł skandal. Waterstone's, potężna brytyjska korporacja księgarska, we współpracy z opiniotwórczym kanałem telewizyjnym zorganizowała plebiscyt na „100 książek stulecia" i zaprosiła do udziału swoich klientów. Angielscy czytelnicy z radością przyjęli zaproszenie i w oddziałach księgarskich rynkowego potentata oddano kilkadziesiąt tysięcy głosów. Pierwsze miejsce na powstałej w ten sposób liście rankingowej zajął „Władca Pierścieni" J.R.R. Tolkiena. Trzeba w tym miejscu dodać, że plebiscyt dotyczył literatury pięknej w ogóle, nie wybranego jej obszaru, np. tylko literatury popularnej. Tuż za Tolkienem w zestawieniu znaleźli się George Orwell, James Joyce czy Gabriel Garcia Marquez, nieco dalej Albert Camus i Franz Kafka. Zwycięstwo Tolkiena dla środowiska brytyjskich krytyków, badaczy literatury i pisarzy było wstrząsem. Wśród publikowanych na łamach poważnej prasy komentarzy dominowały głosy oburzenia, wyrazy rozgoryczenia i zawodu, zwątpienia w słuszność powszechnego nauczania czytania i pisania, niektórzy sugerowali nawet istnienie pro-Tolkienowskiego lobby, które sfałszowało wyniki głosowania. Nie mieściło się po prostu w głowie, że ludzie czytający książki, a zatem dobrowolnie i świadomie korzystający z dóbr kultury, wybrali jako najważniejszy tytuł XX wieku to „coś dla dzieci" lub „opóźnionych w rozwoju dorosłych", jak określił „Władcę..." powieściopisarz Howard Jacobson. Wkrótce inne instytucje medialne i wydawnicze na Wyspach przeprowadziły własne badania ankietowe, być może po to, by zweryfikować próbę Waterstone's. Rezultat był taki sam, przy znacznie konkretniej zdefiniowanych grupach uczestników głosowań. Teoria spisku nie znalazła potwierdzenia, krytycy oddali się melancholii.
A przecież ten dowód czytelniczego uznania dla sześcioksięgu o Śródziemiu (choć od pierwszej edycji wydawanego w trzech tomach, co było warunkiem wydawcy, obawiającego się o perspektywy zbytu „dziwnej" powieści, zaakceptowanym jednak przez autora – stąd często spotykane nazywanie dzieła „Trylogią") nie powinien być aż tak niespodziewany. Kolejne tomy Tolkienowskiego opus magnum ukazywały się po raz pierwszy w 1954 i 1955 r., i choć publikacja nie okazała się od razu spektakularnym sukcesem, a recenzenci przyjęli ją na ogół bez entuzjazmu, jeszcze przed drugim pełnym wydaniem brytyjskim w 1966 r. każdy z tomów był wielokrotnie dodrukowywany. W ciągu tej dekady powstały pierwsze przekłady na języki obce, w tym dość wcześnie, bo już w 1961 r., „kanoniczny" przekład polski Marii Skibniewskiej, konsultowany z autorem oryginału. Ale prawdziwy przełom nastąpił w 1965 r., kiedy to w Stanach Zjednoczonych ukazało się równocześnie wydanie, które nazwalibyśmy dzisiaj „pirackim", oraz zatwierdzone przez Tolkiena, lecz nieco spóźnione, z winy pisarza zresztą, który, podobnie jak wielu wybitnych twórców, nie potrafił dotrzymywać terminów. „Władca Pierścieni" idealnie odpowiadał wizji rzeczywistości postulowanej przez baby boomersów, czyli pokolenie powojennego wyżu demograficznego, które właśnie dojrzewało do samodzielności i przekształcania świata w ramach ruchu hippisowskiego. Trudno jednoznacznie stwierdzić, co zafascynowało studentów amerykańskich uczelni. Niewątpliwie urzekło ich Tolkienowskie umiłowanie drzew, współbrzmiące z rodzącymi się ideami ekologicznymi, równie ważna była wyrażana mniej lub bardziej bezpośrednio niechęć pisarza do scentralizowanego państwa, skondensowana w słowach z przedostatniego rozdziału powieści: „(...) gościnności nie ma, piwa nie ma, ziela do fajki nie ma, za to przepisów w bród i kłótnie jak u orków". Złośliwi sugerowali, że młodzież zrewoltowanej epoki zachwyciła się też wpisaną w utwór apologią samego fajkowego ziela, ale to wątek do rozważenia w innym artykule. Faktem jest, że „Władca Pierścieni" stał się w kręgach studenckich lekturą obowiązkową i nobilitującą, a amerykańskie graffiti głosiły w tym czasie: „Gandalf na prezydenta!".
Rozbudzony wtedy magiczny wpływ Śródziemia nie wygasł do dziś, choć aż do powstania adaptacji filmowych w reżyserii Petera Jacksona (podkreślenie konieczne, bo nie była to pierwsza próba przełożenia powieści na język filmu) pasja tolkienowska ujawniała się przede wszystkim w dość hermetycznych kręgach zagorzałych wyznawców. Dzięki ich staraniom twórczość Tolkiena wprowadzona została w sferę niezainteresowanej nim długo – i paradoksalnie, o czym dalej – refleksji akademickiej, jego biografia doczekała się licznych ujęć monograficznych, a co najważniejsze – upowszechniło się odczytywanie „Władcy..." w kategoriach wykraczających znacznie poza etykietę jeszcze jednej powieści z nurtu fantasy.
Beren i Lúthien, czyli życie pisarza
Na prostym, jasnoszarym, granitowym nagrobku, trudnym do odnalezienia wśród licznych grobów polskich w katolickiej części wielowyznaniowego cmentarza Volvercote na przedmieściach Oksfordu, widnieje napis: „Edith Mary Tolkien, Lúthien, 1889–1991. John Ronald Reuel Tolkien, Beren, 1892–1973". Lúthien i Beren to imiona dwojga bohaterów z uniwersum Tolkienowskiego: kobiety z rasy nieśmiertelnych elfów i mężczyzny – śmiertelnego człowieka, połączonych wiecznym uczuciem. Obecność tych imion ma wskazywać odwiedzającym, w którym ze światów, doczesnym czy wykreowanym przez Tolkiena, powinni w pierwszym rzędzie szukać klucza do tajemnic jego wyobraźni. Kształtowały ją jednak również zwyczajne życiowe wypadki i warto choć pokrótce je przypomnieć.
Pisarz urodził się w Bloemfontein, stolicy Wolnego Państwa Oranii, które jest dzisiaj jedną z prowincji RPA. Tam właśnie jego ojciec znalazł intratną posadę, o jaką trudno było w tym okresie w Anglii. Jednak już w 1895 r. matka powróciła wraz z synami (młodszy z braci, Hilary, również urodził się w Oranii) do Anglii sama, bo męża zatrzymały obowiązki zawodowe. Jak się okazało, nie mieli się już spotkać. Arthur Tolkien zmarł w następnym roku. Mabel Tolkien musiała sama wychowywać dzieci. Na początku nowego wieku, borykająca się z wieloma problemami i szukająca pociechy w pogłębianiu doświadczenia religijnego, Mabel Tolkien przeszła na katolicyzm. Problemów to bynajmniej nie rozwiązało, bo straciła tym samym poparcie zdecydowanie antykatolickiej rodziny. Decyzja ta miała jednak w znacznym stopniu zdecydować o przyszłych wyborach jej starszego syna. Trudy związane z samotnym utrzymaniem domu okazały się dla pochodzącej ze szlacheckiego rodu zubożałej wdowy zbyt ciężkie – w 1904 r. lekarze zdiagnozowali cukrzycę, wkrótce później, nie mając czasu na stosowanie się do ich zaleceń, Mabel zmarła. W wieku 12 lat przyszły pisarz został sierotą, co sprawiło, że w osobowości towarzyskiego chłopca dominować zaczęła postawa introwertyczna.