Po wtorkowym wykładzie Emmanuela Macrona na Uniwersytecie Jagiellońskim ostatecznie wyjaśnił się cel jego wizyty w Polsce. Prezydent Francji przyjechał nad Wisłę, by złożyć poważną propozycję wciągnięcia Polski do jądra Unii Europejskiej. Komplementował Polaków i ich historię, by pokazać braterstwo, które od wieków łączy oba narody. Ale nie były to w tym wypadku typowo dyplomatyczne zabiegi, tylko środek do celu. Podkreślając, że Polska jest ważną częścią Europy, Macron chce zaproponować Warszawie członkostwo w klubie europejskich liderów.
Oferta brzmi mniej więcej tak: nie możecie w jawny sposób ignorować unijnych wartości (czyli tak ostentacyjnie łamać niezależności sądownictwa), ale możecie wejść do europejskiego jądra decyzyjnego. Trzeba przyznać, że Macron daje PiS możliwość wyjścia z twarzą z sądowego kryzysu. Podkreślając wspaniałość polskiej historii, prawo Polaków do narodowej dumy, uznając cierpienia, jakich doznali w XX w. – mało tego, wyrażając skruchę, że Francja pozwoliła, by nasz kraj znalazł się po niewłaściwej stronie żelaznej kurtyny – Macron mówi: nie musicie wyrzekać się suwerenności. Zawrzyjcie kompromis z Komisją Europejską (cokolwiek miałoby to znaczyć) nie dlatego, że jesteście słabi, ale wręcz przeciwnie – bo jesteście wielkim i dumnym narodem.
Rzecz jasna Macron nie jest świętym Mikołajem, który z czystego altruizmu przyjeżdża z workiem prezentów. Odmrożenie relacji z Polską po kilkuletnim impasie to wielka szansa dla francuskich firm. Ale najważniejszy wydaje się tu wątek polityczny. Kolejne plany czy strategie Macrona (jak chociażby ostatnia propozycja przebudowy układu sił w Europie ogłoszona w wywiadzie dla „The Economist") zostały przyjęte w unijnych stolicach z wielkim dystansem. Macronowi nie udało się znaleźć wsparcia dla swych pomysłów w Berlinie. Zresztą to, że bronił Polski przed rosyjskimi atakami, pokazuje, że część swych planów już porzucił. Ale właśnie z powodu własnych niepowodzeń Macron potrzebuje mieć dziś w Warszawie ważnego partnera, który pozwoliłby równoważyć wpływy Niemiec w Unii, szczególnie po brexicie. Po niepowodzeniu reform wewnętrznych i po słabej recepcji jego planów przebudowy ładu w Europie francuski prezydent bardzo potrzebuje jakiegoś sukcesu. Zarówno na użytek wewnętrzny, jak i zewnętrzny. Takim sukcesem byłoby przyciągnięcie PiS z unijnych peryferiów do samego centrum.
Jak zauważył w „Rz" Jerzy Haszczyński, Macron jest świadom tego, że PiS to nie krótki fenomen, ale siła, która jeszcze przez kilka lat będzie rządzić Polską. Musi się więc jakoś dogadać z obecnymi władzami, bo innych na horyzoncie nie ma. Uznał więc to, co już wcześniej zrozumieli Niemcy, którzy wykonują mnóstwo pojednawczych gestów wobec rządu w Warszawie.
Dla Polski to wyjątkowo korzystna sytuacja. Choć Macron musiał się zdystansować od reformy sądownictwa, komplementował Polaków niemal tak jak podczas swej wizyty Donald Trump. Jeśli polski rząd skorzysta z okazji i będzie prowadził umiejętną grę z Paryżem, Berlinem i Waszyngtonem, ma szanse sporo ugrać, lewarując naszą pozycję w Europie. Ale do tego potrzebne będą pewna gracja, wyczucie i elastyczność, a nie wymachiwanie cepem czy powtarzanie zaklęć o złej Europie, która uwzięła się na Polaków.