Thomas Rose, konserwatywny publicysta i biznesmen, którego Donald Trump właśnie mianował swoim przedstawicielem w Warszawie, nie zamierza owijać sprawy w bawełnę. 9 stycznia pisał o „rozłamie w stosunkach USA i Polski”, jeżeli Polska utrzymałaby zamiar aresztowania Beniamina Netanjahu, gdyby pojawił się na 80. rocznicy wyzwolenia Auschwitz dwa tygodnie później.
Sprawa zaczęła się od ujawnienia 20 grudnia przez „Rzeczpospolitą”, że nasz kraj zamierza stosować się do stanowiska Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości (MTK), który domaga się postawienia Netanjahu przed wymiarem sprawiedliwości za pacyfikację Strefy Gazy. Zdaniem źródeł palestyńskich życie straciło w tej operacji 47 tys. osób. Rozumowanie MSZ było jasne: jeżeli chcemy, aby któregoś dnia za popełnione zbrodnie został osądzony Putin, musimy stosować się do zaleceń MTK także wobec Netanjahu.
Wizja „koncertu mocarstw” już doprowadziła do zniknięcia Polski z mapy świata na 123 lata
Trzy tygodnie temu Andrzej Duda wystąpił o gwarancje bezpieczeństwa dla Netanjahu, na co rząd odpowiedział parę godzin później specjalną uchwałą przystającą na takie rozwiązanie. Polskie źródła dyplomatyczne tłumaczyły wtedy „Rzeczpospolitej”, że chodziło o kontekst historyczny: stworzenie atmosfery do godnych obchodów symbolicznej rocznicy Holokaustu, który rozegrał się w większości na polskich ziemiach.
Czytaj więcej
Żydzi stanowili zdecydowaną większość ofiar największego obozu koncentracyjnego III Rzeszy. Ale wiele wskazuje na to, że na najbliższej, okrągłej rocznicy jego wyzwolenia z udziałem byłych więźniów, Izrael będzie reprezentować tylko szef dyplomacji Gideon Saar.
Ale to był jednorazowy gest. Sprawa pozostaje więc otwarta. Nie jest jasne, czy gdyby teraz premier Izraela pojawił się w Polsce, zostałby zatrzymany, czy nie. Wraz z nominacją Rose’a rząd Donalda Tuska staje przed fatalnym dylematem. Musi wybrać: albo trzymać się zasad prawa międzynarodowego, które dla kraju tak doświadczonego przez historię jak Polska są sednem racji stanu, albo pogodzić się z wizją koncertu mocarstw, który już skreślił na 123 lata nasz kraj z mapy świata, byle utrzymać dobre relacje z aktualną administracją w Waszyngtonie. W przeszłości Francja Jacques’a Chiraca i Niemcy Gerharda Schrödera wybrały to pierwsze, sprzeciwiając się amerykańskiej interwencji w Iraku. Nie miały jednak za granicą wojny i rosnącego zagrożenia ze strony rosyjskiego imperializmu.