Przepis otwierający dostęp lekarzom z zagranicy do polskiego rynku pracy może pomóc w pozyskiwaniu personelu dla naszego systemu ochrony zdrowia. Potrzeba w nim osób, które pomogą nam poradzić sobie z pandemią. I już wiadomo, że na taką możliwość czekają lekarze na Ukrainie i na wstrząsanej protestami Białorusi. Ale w planie budowania sprawnego, wydolnego i sprawiedliwego dla wszystkich obywateli systemu ten przepis to przyznanie się do klęski.
Europejski rynek pracy jest systemem naczyń połączonych. Pracownicy, najczęściej dobrze wykształceni i młodzi, decydujący o założeniu rodziny, o dalszej drodze życiowej, w całej Europie od dekad migrują w poszukiwaniu lepiej płatnej pracy. Polska przez lata była zagłębiem profesjonalistów odnajdujących lepsze warunki do pracy i życia za zachodnią granicą, na Wyspach, w krajach Beneluksu. I nikt na to nie zareagował. Od długiego czasu wiadomo, że młodzi lekarze wyjeżdżają, ale dopóki system dawało się cerować dratwą – jakoś to szło. Nie pomógł protest rezydentów, ich postulaty spełniono tylko w niewielkiej części. A teraz nadeszło załamanie.
Lekarze z zagranicy są nam niezbędni i dobrze, że w ustawie zdecydowano się na otwarcie rynku. Ale jeśli ktokolwiek myśli, że z powodu niższych płac w swoich krajach gotowi są ratować nasz system za bezcen – grubo się myli. Potrzebujemy natychmiastowego podniesienia statusu medyków, ochrony tego zawodu, dowartościowania i kształcenia nowych. Bo kraje, do których dotychczas wyjeżdżali, też mają problem z pandemią, też wciąż potrzebują nowych osób ratujących życie: lekarzy, pielęgniarek, laborantów, ratowników medycznych.
Pandemia ma to do siebie, że odkrywa wszystkie luki, problemy i zaniedbania. Ta luka i tak była do tej pory widoczna, a teraz zamieniła się w potężną wyrwę. W ustawie antycovidowej znalazły się – zbyt późno niestety – przepisy, które mają spowodować docenienie walki z koronawirusem, a jednocześnie pozwolić władzom na „kierowanie ruchem” medyków do miejsc, w których brakuje ich najbardziej. Jeśli ten system nie zadziała, lekarze zza najbliższej granicy nas nie uratują. To my jesteśmy za ten system odpowiedzialni.