A internetu i wyrażanych w nim opinii we współczesnym świecie nie wolno lekceważyć – za dużo mamy dowodów, w jaki sposób za jego pomocą „władcy umysłów” z rosyjskiej fabryki trolli potrafili zarządzać emocjami Amerykanów przed wyborami prezydenckimi w USA w 2016 roku. Czy możemy być pewni, że naszymi emocjami wobec Ukrainy nikt w ten sposób nie zarządza? Cóż, jeśli zarządza, robi to skutecznie.
„Olbrzymim błędem będzie jakakolwiek interwencja strony polskiej. Nie dajmy się w to wciągnąć…”, „Niech bronią (Ukrainy) ci co tak dumnie uczestniczą w marszach Bandery”, „Umieją walczyć z polskimi grobami we Lwowie to z Ruskimi sobie też poradzą!”, „Kto w Polsce chce umierać za dobrą sprzedaż czekoladek Poroszenki (produkowanych również w Rosji!)”, „Mają przecież młodych wyznawców Bandery. Tylko im jakoś na wojnę nie śpieszno”, „Niech wrócą... Te miliony obywateli Ukrainy na zarobku i się mobilizują... My spokojnie”, czy nawet „A może by się tak dogadać z Putinem i odebrać co nasze. Ukraina to państwo sezonowe, które nas nie szanuje” – to tylko garść komentarzy, jakie niektórzy użytkownicy Facebooka zostawili pod artykułem "Rzeczpospolitej", dotyczącym najnowszych wydarzeń na Ukrainie.
Na szczęście polscy politycy zachowali się w całej sprawie właściwie. Polski MSZ był jednym z pierwszych resortów dyplomacji, który zaprotestował przeciwko rosyjskiej agresji na Morzu Azowskim. Z Pałacu Prezydenckiego popłynął zdecydowany sygnał o sankcjach wobec Rosji. Również przedstawiciele opozycji wyrażali otwarcie swój protest wobec zachowania rosyjskiej marynarki. Nie ma w Polsce znaczącej partii prorosyjskiej i nic nie wskazuje na to, aby miała się pojawić.
Ale jednocześnie w internecie, jak widać, toczy się walka o rząd dusz w tej sprawie. I nie jestem przekonany, czy akurat tej walki nie wygrywa Putin. Liczba antyukraińskich głosów jest szokująco duża. Można wręcz odnieść wrażenie, że dla wielu wypowiadających się Ukraina jest większym zagrożeniem niż Rosja – co jest ostrym przejawem geopolitycznego szaleństwa.