Gdyby żyjący w XVI w. malarz Pieter Bruegel jakimś cudem przeniósł się w czasie i latem 2020 r. trafił do Polski, znalazłby tu natchnienie do nowej wersji słynnej „Walki karnawału z postem", dodając zapewne do tytułu „...w czasach zarazy". Czego by tam nie było: zamaskowany Sejm słuchający przysięgi prezydenta, minister edukacji radzący „róbta, co chceta" przerażonym nawrotem Covida dyrektorom szkół, policja ścigająca rebeliantów z tęczowymi flagami. Wreszcie ludyczne zabawy beztroskich tłumów, które zrzuciwszy maseczki, tłoczą się na weselach i smażą na bałtyckich plażach.
Byłoby też miejsce dla ekonomistów kłócących się, czy luzować konstytucyjny hamulec długu, skorośmy się już i tak zadłużyli po uszy na tarcze antykryzysowe. Jedni z nich kuszą kilometrami dróg i linii kolejowych na kredyt, drudzy ostrzegają przed zadłużaniem się na kolejne porcje kiełbasy wyborczej.
Tu dochodzimy do pytania, jakie dzisiaj zadajemy w „Rzeczpospolitej": co zrobić z niewykorzystaną częścią 100-miliardowego funduszu antykryzysowego? Czy dalej finansować inicjatywy w rodzaju spóźnionego bonu turystycznego, czy może dać więcej na fundusz inwestycji lokalnych, który – według opozycji – ma nagradzać pokorne samorządy?
Osobiście wolałbym zostawić te pieniądze na czarną godzinę, która może nadejść, gdy rosnąca fala zakażeń spotka się z coroczną epidemią grypy i położy na łopatki gospodarkę. Jeszcze lepiej byłoby się do tego przygotować, np. dopłacając do masowych szczepień przeciwko grypie: nie tylko dla seniorów, jak teraz, ale też dzieci, młodzieży i dorosłych, z nauczycielami i medykami na czele. Pieniądze przydadzą się też, gdy wreszcie pojawi się szczepionka na Covida.
W ten sposób nie tylko zmniejszymy ryzyko dubeltowej epidemii, ale też zostanie sporo na powtórne ratowanie ludzi i firm, gdyby jednak nadeszła. Bo jak się to nie uda, to walki nie wygra ani karnawał, ani post. Tylko zaraza.