Aby usłyszeć przemówienie Władimira Putina, 48 królów, prezydentów i premierów zebranych w jerozolimskim memoriale Holokaustu Yad Vashem musiało uzbroić się w cierpliwość. Prezydent Rosji pojawił się godzinę i 15 minut po czasie. Po raz kolejny tego dnia pokazał, kto jest najważniejszy.
Wbrew obawom Polski rosyjski przywódca nie zaatakował tym razem naszego kraju. Przeciwnie, wymienił Polaków w gronie narodów słowiańskich, które po Żydach miały być przeznaczone do eksterminacji. A gdy mówił o „współpracownikach nazistów, bez których nie doszłoby do Holokaustu", sugerował przykłady Ukrainy i Litwy, ale nie Polski.
Z pewnością nie był to wynik zmiany podejścia Moskwy do naszego kraju. Chodzi raczej o to, że Kreml już nie musi dłużej atakować Polski, bo osiągnął zamierzony efekt. Rosyjska wersja historii, w której jest mowa wyłącznie o wyzwoleniu przez Armię Czerwoną okupowanej przez III Rzeszę Europy Wschodniej i Środkowej, o współdziałaniu zaś Stalina z Hitlerem w rozpoczęciu największego konfliktu w dziejach ludzkościach nie pada ani słowo, została w Yad Vashem zaakceptowana bez zastrzeżeń.
– Tylko sojusz Związku Radzieckiego, Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii pozwolił przed 75 laty pokonać nazistowskie zło. Także dziś musimy stanąć ramię w ramię, aby pokonać antysemityzm, zapewnić lepszą przyszłość ludzkości – mówił prezydent Izraela Reuwen Riwlin, który kilka godzin wcześniej razem z Putinem odsłonił w Jerozolimie pomnik Ofiar Oblężenia Leningradu, zdaniem rosyjskiego przywódcy „największego aktu bohaterstwa drugiej wojny światowej".
Ta bohaterska przeszłość ma być teraz dla Rosji przepustką do powrotu do koncertu mocarstw, z którego została wykluczona po zajęciu Krymu i Donbasu przed niemal sześciu laty.