Nie do końca rozumiem, co robią i mówią władze. Najpierw wychodzi przywódca kraju i mówi, że trzeba sprawdzić, czym jest spółka Privat Leasing (jedna ze spółek powiązanych z Biełgazprombankiem –red.) i nagle dziesięć dni później okazuje się, że to „spółka oszustów”. Następnie prezydent mówi, że ktoś skradł obrazy i dwa dni później służby wkraczają do galerii i zabierają obrazy, które wiszą tam od dziesięciu lat (będąc prezesem banku Babaryka otworzył galerię w Mińsku i ściągał do kraju obrazy urodzonych na Białorusi malarzy, m.in. Chagalla).
A może Mińsk zachowuje się nerwowo, ponieważ nieczęsto tak wysokiej rangi menedżerowie Gazpromu (jest właścicielem Biełgazprombanku) startują na prezydenta Białorusi. Jest pan ręką Kremla?
Szczerze, to pytanie mnie trochę obraża. Zawiera w sobie stwierdzenie, że naród białoruski nie jest w stanie samodzielnie dokonać wyboru. W innych krajach kandydaci na prezydenta są traktowani jako reprezentanci części społeczeństwa, ale na Białorusi dopatrują się ręki Kremla, nogi UE i jakiejś jeszcze części ciała należącej np. do Chin. Reprezentuję wyłącznie interesy Białorusinów, którzy tak samo jak ja nie chodzili na wybory od 1994 roku (wtedy Łukaszenko został prezydentem po raz pierwszy). Białorusinów, którzy nie wierzyli w to, że można coś zmienić. Białorusinów, którzy mają dosyć braku szacunku, chamstwa i bałaganu, i mają dosyć tych, którzy narazili kraj na ryzyko utraty suwerenności. Reprezentuję tych, którzy mają dosyć tego, że ktoś zwraca się na „ty” do wszystkich niezależnie od wieku, stopnia i pozycji w społeczeństwie. Można mówić na „ty” do starej babci, gdy króluje chamstwo. Dosyć tego, że przywódca jest najlepszym w kraju lekarzem, rolnikiem, sportowcem i nawet komputerowcem. Reprezentuję inną Białoruś, która wierzy, że jesteśmy narodem, i ma dosyć rządów trwających już 26 lat.
Białoruski reżim przeżuł i wypluł już niejednego oponenta. Rektor Białoruskiego Uniwersytetu Państwowego Aleksandr Kazulin spędził ponad trzy lata w więzieniu po wyborach w 2006 roku, były wojskowy Mikoła Statkiewicz po wyborach w 2010 wylądował za kratami na niemal pięć lat. Nie boi się pan takiego losu?
To, co się dzisiaj dzieje z białoruskim społeczeństwem obywatelskim, nie dotyczy Babaryki. Gdy przyszła epidemia koronawirusa i władze powiedziały, że „nie widzą tego wirusa”, ludzie sami zorganizowali największe wsparcie białoruskim medykom. W ciągu tygodnia ponad dziesięć tysięcy ludzi dołączyło do naszego sztabu wyborczego i nie minął miesiąc, jak zebraliśmy już ponad 400 tys. podpisów (z wymaganych 100 tys., by kandydować – red.). To nie Babaryka, to Białorusini. Takich są miliony. Szanuję ludzi, którzy walcząc o niepodległość Białorusi ucierpieli, poszkodowane zostały ich rodziny. To wojownicy. Powiem jednak rzecz niepopularną, do 2015 roku Aleksander Łukaszenko miał przewagę elektoralną. Dzisiaj jej nie ma. Można wsadzić do więzienia Babarykę, ale naród białoruski się nie cofnie. To, czego teraz doświadczamy, nie jest zastraszaniem wyłącznie mojej osoby, to zastraszanie całego społeczeństwa. Białorusini wielokrotnie demonstrowali zdolność do walczenia o swoje interesy. Komuś się wydaje, że jesteśmy narodem ciągle chodzącym pod batem. To my przez cztery lata w trakcie II wojny światowej stawialiśmy największy opór partyzancki.
Jakie są trzy kluczowe według pana wydarzenia w historii Białorusi?