Mariusz Błaszczak i szef rządu powinni wziąć na siebie odpowiedzialność za falę krytyki po zapowiedzi zakupu takich maszyn i zdecydować, że starych jednostek – określanych dzisiaj przez niektórych lobbystów jako szwedzki złom, nie chcemy. Przypomnijmy, że tak zachowali się ci sami politycy PiS w poprzednim roku, gdy m.in. pod wpływem lobby stoczniowego – wbrew ustaleniom z Kancelarią Prezydenta – do kosza został wyrzucony projekt zakupu wycofywanych ze służby w Australii fregat.
Błaszczak kilka dni temu w trakcie święta Marynarki Wojennej w Gdyni ogłosił : – Zakończyliśmy proces analityczny, w rezultacie którego doszliśmy do przekonania, że należy zapewnić zdolność pomostową, jeśli chodzi o okręty podwodne. Analiza wskazała, że najkorzystniejszym rozwiązaniem pomostowym jest współpraca z partnerem szwedzkim. (...) Chodzi tu o rozwiązanie pomostowe, a nie docelowe. Rozwiązanie docelowe również zostanie opracowane i wdrożone – poinformował.
Przeczytaj też: Marynarka Wojenna idzie na dno
Tłumacząc jego słowa na język zrozumiały, zdecydował o negocjacjach w sprawie zakupu okrętów starych, które w istotny sposób nie wzmocnią potencjału Marynarki Wojennej, a ich zadanie ma polegać głównie na podtrzymaniu wśród marynarzy nawyków związanych z obsługą tego typu maszyn.
Chociaż Błaszczak nie podał innych szczegółów, natychmiast niektórzy eksperci dodali, że najpewniej kupimy dwa okręty typu Sodermanland – z których jeden jest tylko magazynem części, i wyremontowane zostaną one w szwedzkiej stoczni za mniej więcej miliard złotych. Ich przekaz jest następujący: kupimy złom, za remont którego zapłaci polski podatnik, a zyska na nim szwedzki stoczniowiec i rodzina znanych szwedzkich przedsiębiorców Wallenbergów. Gdy dodamy do tego przebijającą się pogłoskę, że w tle może być dodatkowo pozyskanie od Szwedów systemu mobilnej komunikacji 5G opartej na Ericssonie, a także, że to pierwszy krok do zakupienia od Szwedów nowych okrętów A26 – to może wyciągnąć wniosek, że MON robi jakiś niejasny deal.