26 września
Obecnie, kiedy w Kondzie Biereżnej mamy już światło elektryczne, pora by pomyśleć o dostawie światła duchowego do naszego wieś-widma.
Nie opodal mojego domu, na wzgórzu, stoi drewniana czasownia świętego Sampsona z połowy XIX wieku. Jej śliczna, wysmukła sylweta w kadrze okna, z pomarańczową banią księżyca nad dzwonnicą, nakłoniła mnie niegdyś, odbijając się w szklance z bragą, do kupienia tego domu. (Nawiasem mówiąc, nie używam polskiej „kaplicy" dla przekładu rosyjskiej „czasowni" (...) bo za tymi słowami stoją obiekty sakralne różnych wyznań, i o różnym przeznaczeniu.)
Historia budowy owej czasowni, krążąca wśród starych tuziemców, ma wszelkie cechy romantycznej legendy. Otóż Konda Biereżna – jak mówią – nieraz w przeszłości płonęła do cna! Dlatego przy domach sadzi się brzozy, które osłaniają od wiatru, niosącego ogień. Po jednym z takich pożarów w odbudowie Kondy Biereżnej pomagali sąsiedzi, mużyki z Wigowa, leżącego po drugiej stronie Wielkiej Zatoki. Był między nimi syn bogatego kupca Karelskiego. Chłopak zakochał się w młodej Kondobiereżance, dziewczyna odwzajemniła uczucie i stary Karelski musiał wyłożyć kasę na budowę czasowni, aby młodzi mieli gdzie się pobrać i – tym samym – zatuszować grzech.
Co w tej historii jest prawdą, a co wymysłem, dzisiaj już nie wiadomo, historia bowiem ma to do siebie, że przechodząc z ust do ust, zamienia się w fabułę. Jedno jest pewne: czasownia w Kondzie przypominała czasownię wigowską (dopóki jej nie przenieśli na Kiży). Jakby była jej młodszą siostrą.