Od stycznia pacjenci z chorobą nowotworową zyskali prawo dostępu do szybkiej ścieżki diagnostycznej. Czyli teoretycznie mogą się leczyć bez zbędnych kolejek.
Warunkiem skorzystania przez chorego z szybkiego leczenia jest posiadanie kart diagnostyki i leczenia onkologicznego. Czyli tzw. zielonej karty. Tę mogą wystawiać pacjentom lekarze rodzinni już w momencie, gdy podejrzewają u chorego nowotwór. Dokument ma także prawo przygotować choremu lekarz specjalista ze szpitala czy poradni, ale tylko gdy rak jest potwierdzony.
Jak pokazuje rzeczywistość, liczba zielonych kart rośnie w ekspresowym tempie. O ile jeszcze przed tygodniem lekarze wystawili ich ok. 3 tys., o tyle z danych Narodowego Funduszu Zdrowia wynika, że w poniedziałek było to już 15,5 tys. Okazuje się też, że największą ich liczbę chorym wystawili lekarze pracujący w szpitalach, bo aż 11 tys. Około 2 tys. zielonych kart wydali specjaliści z poradni, 2,3 tys. lekarze rodzinni.
Wygląda na to, że lekarze pierwszego kontaktu, których uprawnienia od stycznia rozszerzyły się o możliwość wykonywania pacjentom większej ilości badań i wystawiania zielonych kart, nie przodują w tych statystykach. Osoby podejrzewające u siebie nowotwór powinny jednak pamiętać, że mogą prosić swoich lekarzy rodzinnych o wykonanie badań i ewentualnie skierowanie na szybką diagnostykę. Ta od momentu zapisu pacjenta do poradni rodzinnej nie powinna trwać dłużej niż dziewięć tygodni. Po tym czasie specjaliści muszą zaproponować choremu odpowiednie leczenie.
Największą zaś liczbę kart wystawiły szpitale, których pracownicy najwięcej narzekali na trudności z przygotowaniem tego dokumentu. W niektórych placówkach nie działał bowiem system informatyczny do wystawiania zielonych kart. Tak było m.in. w szpitalu specjalistycznym w Grudziądzu, w Pleszewskim Centrum Medycznym czy szpitalu powiatowym w podwarszawskim Wyszkowie.
– W pierwszych dniach stycznia nie wydawaliśmy kart, ponieważ lekarze nie mogli dokonać zgłoszenia raka w krajowym rejestrze nowotworów. Musieliśmy tam podać numer umowy, jaką podpisaliśmy z NFZ, a ten tych umów nie dostarczył – mówi Tadeusz Stefaniak, prezes Pleszewskiego Centrum Medycznego.
Bez numeru wygenerowanego przez rejestr nowotworów specjalista nie może wystawić pacjentowi zielonej karty, bo trzeba na niej odnotować ten numer. Z zieloną kartą jest jeszcze inny kłopot. Jest to siedmiostronicowy dokument. Lekarze narzekają, że potrzeba pół godziny, aby go wypełnić, bo przepisuje się historię choroby pacjenta z innych dokumentów.