Tłum był tak gęsty, że właściwie nie dało się posuwać do przodu już około ósmej wieczorem. Ci, którzy wcześniej zdołali przedostać się do restauracji i barów, już nie mogli z nich wyjść. Świadkowie twierdzą, że gdzieś przed dziesiątą grupa młodych mężczyzn zaczęła brutalnie torować sobie drogę. Wtedy wybuchła panika. Jedni padali na drugich. W wąskich uliczkach dzielnicy Itaewon nie było drogi ewakuacji, a policja, tego dnia zajęta obsługą wieców politycznych, w zasadzie była niewidoczna.
Oficjalny bilans tragedii w niedzielę wieczorem to 153 osoby zmarłe, w większości młode kobiety. Dalsze 19 w stanie krytycznym przebywało w szpitalach stolicy. Ponieważ większość ofiar nosiła przebranie na Halloween i nie miała dokumentów, ich identyfikacja nie była prosta. Od 2014 r., gdy prom wciągnął na dno morza 304 pasażerów, kraj nie przeżył tak wielkiej tragedii. Ale i ten ciężki bilans może jeszcze się pogorszyć: na specjalną linię telefoniczną uruchomioną przez władze zgłoszono zaginięcie przeszło 4 tysięcy osób.
Obchodzenie Halloween stało się popularne w Korei Południowej dopiero od kilku lat, gdy z imigracji zaczęła wracać znaczna liczba mieszkańców Seulu. W tym roku święto rozrosło się jednak do wyjątkowych rozmiarów, bo po raz pierwszy zniknęły restrykcje związane z pandemią.
Czytaj więcej
W prowincji Gudźarat w zachodnich Indiach zawalił się most podwieszany. Kilkaset osób wpadło do rzeki. Trwa akcja ratunkowa, doniesienia mówią o kilkudziesięciu ofiarach śmiertelnych.
Ludzie tłoczyli się w Itaewon, bo to dzielnica barów i klubów, popularna wśród miłośników alternatywnego stylu życia. Taki jej profil rozwinął się z uwagi na sąsiedztwo amerykańskiej bazy wojskowej. Ale nie tylko rozmiar wąskich uliczek, ale także ich rozmieszczenie przyczyniły się do tragedii. Główny pasaż tej części miasta przebiega bowiem w czymś w rodzaju sztucznego zagłębienia i uliczki do niego biegnące są dość istotnie nachylone. To utrudniało utrzymanie równowagi przez osoby, na które napierał tłum.