Na Józka Blassa zawsze można było liczyć. Dzięki jego uporowi i umiejętnościom Ewy, jego żony, lekarki, udało się pokonać choroby ich syna i wnuka. On sam przegrał.
Poznałem go chyba jeszcze w dzieciństwie. Moja mama znała ze Lwowa jego rodziców. Jednak zaprzyjaźniliśmy się w siódmej klasie, kiedy przyszedłem do jego szkoły, wyrzucony z poprzedniej. Była to niezwykła klasa. Jej późniejszy nauczyciel polskiego Zygmunt Saloni powiedział po latach, że nigdy w swej karierze nie widział takiego fermentu intelektualnego jak tam. Marek Borowski, Michał Kleiber, Zbigniew Rek, Jacek Koronacki, Leonid Heller.
Józek nie miał ambicji lidera, był jednak niekwestionowanym autorytetem, twórcą intelektualnego fermentu. To on dostarczał mnie i kilku przyjaciołom rządowy Biuletyn Informacyjny, który otwierał nam oczy na świat. Jego ojciec był wiceprezesem NBP i z tej racji otrzymywał ów Biuletyn – rządowy przegląd wydarzeń międzynarodowych niepublikowanych w prasie ogólnodostępnej. I dzięki temu nasze spojrzenie na świat i system komunistyczny znacznie odbiegało od narzucanego oficjalną propagandą. Toczyliśmy dyskusje, szczególnie z Markiem Borowskim, który twardo wierzył w system.
Gdy z inicjatywy Adama Michnika powstał Klub Poszukiwaczy Sprzeczności, Józek okazał się niezastąpionym organizatorem jego prac. Potem razem studiowaliśmy. Przyszedł marzec ’68. Ja wylądowałem w więzieniu, Józek zdecydował się na emigrację. Nie było to spowodowane wyłącznie antysemicką nagonką, w wyniku której jego rodzice utracili pracę. Już wcześniej Józek dusił się w PRL-owskiej atmosferze, gdzie przydział paszportu zależał od widzimisię ubeckiego urzędnika. Miał poczucie, że w tej atmosferze nie będzie się mógł zrealizować. Wybrał Stany.
Dość szybko zrobił matematyczny doktorat, by zostać profesorem na jednym z uniwersytetów. Ale nie to stało się jego pasją. Już w połowie lat 70. wypracował metodę skutecznego systemu emerytalnego, pracowniczych planów emerytalnych, i stał się jednym z najlepszych, jeżeli nie najlepszym specjalistą w USA.