Pierwszy sejmowy śledczy

Zbigniew Wassermann. Oponenci widzieli w nim twardego przeciwnika, współpracownicy – mentora

Publikacja: 19.04.2010 20:37

Pierwszy sejmowy śledczy

Foto: ROL

Piątek, 9 kwietnia 2010 r. Hazardowa komisja śledcza przesłuchuje Marka Przybyłowicza, byłego prezesa spółki Służewiec Tory Wyścigów Konnych. Zbigniew Wassermann, poseł PiS, jak zwykle zasypuje świadka gradem pytań. – Pomyślałam, że włączę telewizor i obejrzę tatę, ale miałam dużo zajęć, poumawianych spotkań. Nie wiem, czemu myślałam, że zobaczę go po raz ostatni – opowiada "Rz" Agata Wassermann, córka polityka.

Przesłuchanie ciągnie się godzinami. W przerwie Krzysztof Łapiński, wieloletni współpracownik Wassermanna, przynosi mu paszport. Polityk dopiero dwa dni wcześniej dowiedział się, że zwolniło się miejsce w samolocie, który ma lecieć na uroczystości do Katynia. Z wylotu zrezygnował Jarosław Kaczyński, prezes PiS.

– Dałem mu paszport. On pokazał mi plan uroczystości – wspomina Łapiński. – Powiedziałem, że to dobrze, że leci "tutką", a nie jakiem, bo to bezpieczniejszy samolot. Odpowiedział: "Panie Krzysztofie, jak samolot ma spaść, to spadnie, nawet jeśli jest najnowocześniejszy".

– W sobotę myśleliśmy, że informacje o wypadku ktoś odwoła – mówi zrozpaczona córka.

– Dzwoniłem do niego zaraz po pierwszej informacji o wypadku. Gdy zamiast jego głosu usłyszałem informacje po rosyjsku, że telefon jest wyłączony, nogi się pode mną ugięły – opowiada Łapiński.

 

 

W środowy wieczór, dwa dni przed tragedią, Wassermann rozmawiał z Bartoszem Arłukowiczem, posłem lewicy, wiceszefem komisji śledczej. Miało to być kilkuminutowe spotkanie dotyczące najbliższego przesłuchania.

– A rozmawialiśmy dwie godziny... o Polsce – opowiada Arłukowicz. I dodaje, że choć było widać klasyczny podział lewica – prawica, to Wassermann rozumiał i szanował jego poglądy. – Poczułem, że to bardzo ważna rozmowa – dodaje wstrząśnięty tragedią. Przyznaje, że bardzo cenił kolegę z komisji. – W czasie przesłuchań był poważnym, profesjonalnym prokuratorem. Bardzo rzadko się uśmiechał. Jednak na co dzień był zupełnie inny, bardzo ciepły – podkreśla Arłukowicz. – Piliśmy razem kawę z jednego termosu, podkradaliśmy ciastka Beacie Kempie.

Dla Wassermanna nie była to pierwsza komisja śledcza. Wcześniej starał się wyjaśnić okoliczności uprowadzenia i zabójstwa Krzysztofa Olewnika. Ale na miano pierwszego śledczego Rzeczypospolitej, jak mawiają znajomi, zapracował sobie jako wiceszef komisji śledczej ds. PKN Orlen. Podczas wielogodzinnych przesłuchań dopytywał o szczegóły dotyczące dostaw ropy do polskich rafinerii czy okoliczności słynnego spotkania w Wiedniu polskiego biznesmena Jana Kulczyka z rosyjskim szpiegiem Władimirem Ałganowem.

– Siedzieliśmy obok siebie – wspomina Roman Giertych, członek komisji orlenowskiej, potem wicepremier w rządzie Jarosława Kaczyńskiego. – Zaprzyjaźniliśmy się. Zbyszek imponował mi niesamowitą pracowitością. Godzinami przesiadywał na przesłuchaniach bez oznak zmęczenia.

 

 

– Z pracy wychodził dopiero przed północą. Zdarzało się, że wracał do niej po wieczornych wizytach w programach telewizyjnych – opowiada Piotr Marynowski, wieloletni współpracownik Wassermanna. – Co poniedziałek planował, że pod koniec tygodnia zagra ze mną w tenisa. Przez siedem lat nie udało nam się zagrać ani razu, nie było czasu.

Jednak regularnie dbał o formę. W domu w Krakowie miał małą siłownię. – To była forma odreagowania. Ćwiczył raz, dwa razy dziennie. I nas do tego namawiał. Mama, była gimnastyczka, ćwiczy od około roku – mówi córka. Wassermann starał się też korzystać z sejmowej siłowni. Pod koniec ubiegłego roku wybuchł tam pożar. – Gdy został członkiem komisji, nie miał czasu na treningi. Dopiero w marcu przypomniał sobie, że przed pożarem w szafce zostawił torbę z dresem. Poprosił, abym sprawdził, czy ocalała – opowiada Łapiński.

Dużo też pływał i biegał. Można było go spotkać na krakowskich Bielanach, gdzie mieszkał, podczas samotnej przebieżki. W przeszłości trenował zapasy i podnoszenie ciężarów. – Miał charakterystyczny mocny uścisk dłoni – wspomina Jakub Bator, współpracownik polityka, od 2006 r. radny Krakowa.

W 2001 r. Wassermann po raz pierwszy zdobył mandat posła i zaczął coraz więcej czasu spędzać w Warszawie. Wciąż był jednak w kontakcie z rodziną. – Był z nami przez telewizję, telefony. Wiedzieliśmy, jak się czuje, czy jest zdrowy – opowiada córka.

W Warszawie wynajmował mieszkanie. Czasem sam przygotowywał sobie kolację. – Zawsze podziwiałam, jak robi sosy. Ja takich nie zrobię. Często robił fasolkę po bretońsku – wspomina Agata. Ale jego specjalnością była kuchnia śródziemnomorska.

Rozłąkę bardzo przeżywał przygarnięty ze schroniska przez rodzinę Wassermannów pies Jack, który przez kilka pierwszych nocy po wyborze posła wył ze smutku. Niedoszły marszałek

Prawdziwy przełom w karierze polityka nastąpił 2 listopada 2005 r., gdy po zwycięstwie PiS w wyborach parlamentarnych objął funkcję ministra koordynatora ds. służb specjalnych. – Czuł wtedy wielką odpowiedzialność – opowiada Agata Wassermann. W tym czasie ostro krytykowano go m.in. za sprawę prowizorycznego gazociągu, który po jego rzekomej interwencji miał w czasie mrozów zostać zainstalowany w jego dzielnicy. Mimo że w proteście przeciwko publikowaniu takich informacji podpisało się wielu mieszkańców, nikt go nie przeprosił.

Media ujawniły też spór polityka z firmą, która miała mu źle podłączyć wannę. Nie zapłacił za usługę, bo uznał, że to fuszerka. Potwierdziły to ekspertyzy.

– To był ciężki okres. Walczył w sprawach innych ludzi, za ideę, za prawdę, ale nie lubił i nie umiał walczyć o siebie – przyznaje córka. – Zwykł wtedy mawiać, że to konsekwencja naszych politycznych działań – dodaje Marynowski.

Jego praca została jednak doceniona. W kwietniu 2007 r. PiS chciał zgłosić jego kandydaturę na stanowisko marszałka Sejmu. – Podczas jednej z rozmów z Jarosławem Kaczyńskim potwierdziłem, że Liga popiera ten pomysł – opowiada Giertych. – Plany pokrzyżowała jednak tragiczna śmierć Barbary Blidy. Winą za nieudaną akcję ABW zaczęto obarczać także Wassermanna – dodaje. Marszałkiem został Ludwik Dorn. Podobnie było w 2000 r., gdy ówczesny minister sprawiedliwości Lech Kaczyński chciał mianować Wassermanna szefem Prokuratury Krajowej. Nominacji miał się sprzeciwić UOP. Wprawdzie Wassermann zaprzeczał, jakoby miał problem z uzyskaniem certyfikatu bezpieczeństwa, jednak premier Jerzy Buzek nie mianował go na to stanowisko.

 

 

26 września 2007 r. w studiu TVN 24 Wassermann jako minister koordynator ds. służb specjalnych ujawnił, że gen. Marek Dukaczewski, były szef Wojskowych Służb Informacyjnych, przechodził szkolenie GRU (sowiecki wywiad wojskowy) w Moskwie. Z kieszeni marynarki wyjął dokument potwierdzający te słowa. Zaskoczony prowadzący program zapytał polityka, skąd ma ten materiał. – Znalazłem pod wycieraczką – odpowiedział rozbrajająco.

– Panie ministrze, ale pan nie ma wycieraczki – powiedział do niego po programie jeden ze współpracowników. Wassermann odpowiedział śmiechem. Faktycznie bowiem przed drzwiami do jego warszawskiego mieszkania wycieraczki nie było. Jednak powiedzenie bardzo szybko przyjęło się zarówno w środowisku politycznym, jak i dziennikarskim. – Przesłuchiwałem kiedyś jednego z dziennikarzy i pytam, skąd pochodził opublikowany przez niego dokument, ten odpowiedział, że –cytując klasyka gatunku – znalazł pod wycieraczką – opowiada jeden z warszawskich prokuratorów. Cięte riposty i trafne porównania były mocną stroną Wassermanna. – Nawet po całym dniu pracy czy długim przesłuchaniu potrafił powiedzieć coś błyskotliwego – wspomina Łapiński.

 

 

Zbigniew Wassermann urodził się w Krakowie w 1949 r. Jego ojciec pracował na kolei. Młody Wassermann był z tego bardzo dumny. Chwalił się zdjęciem ojca stojącego na stopniach lokomotywy. Ojciec zmarł, gdy syn miał 15 lat. W 1972 r. Zbigniew Wassermann, po ukończeniu prawa na Uniwersytecie Jagiellońskim, został prokuratorem. Najpierw w Chrzanowie, potem w Brzesku, pracował też krótko w Jaworznie. Był głęboko wierzący. W latach 80., kiedy nie było to dobrze widziane, w trzecią niedzielę miesiąca chodził na opłatek prawników do kardynała Franciszka Macharskiego.

W stanie wojennym był uczciwym prokuratorem. Wiele zawdzięcza mu Bartłomiej Sienkiewicz, doradca kolejnych szefów MSW i UOP: Krzysztofa Kozłowskiego i Andrzeja Milczanowskiego. Wassermann, który miał go oskarżać, zmienił tryb sprawy z doraźnego na zwykły i przez łańcuszek ludzi przekazał mu, co ma zeznawać. Jednak nigdy się tym nie chwalił. – O takich rzeczach nie należy mówić, nawet jak podrzynają gardło – mówił w prywatnych rozmowach. Wiele lat później sprawę upublicznił sam Sienkiewicz, kiedy Wassermann został ministrem koordynatorem ds. służb i zaczęły się na niego ataki.

Współpracownicy przyznają, że był dla nich mistrzem. – Wspaniałym, uczciwym człowiekiem, ale i wymagającym szefem – wspomina Jakub Bator. – Moim mentorem, dawał wiele cennych rad. Pamiętam, jak zdenerwował się na mnie, gdy wnioskowałem o przyznanie medalu Cracoviae Merenti dla najbardziej zasłużonych dla Krakowa – red. Maciejowi Maleńczukowi. Zadzwonił z urlopu i zapytał, czy chcę zostać barbie superstar – wspomina.

– W każdym widział człowieka – podkreśla Piotr Marynowski. – Szanował ludzi, dlatego też bardzo często spotykał się z szacunkiem innych. Zawsze był szczerze zainteresowany życiem współpracowników. Pytał, co słychać u rodziny, czy wszyscy są zdrowi. Robił to ze szczerego zainteresowania, nigdy nie było widać żadnej sztuczności.

Na ul. Brackiej w Krakowie, gdzie poseł PiS miał biuro, nadal palą się znicze i leżą kwiaty. Ludzie wciąż zatrzymują się przed wywieszonymi zdjęciami parlamentarzysty.

Zbigniew Wassermann spocznie we wtorek o godz. 15 na cmentarzu parafialnym na krakowskich Bielanach.

Wydarzenia
RZECZo...: powiedzieli nam
Materiał Promocyjny
Garden Point – Twój klucz do wymarzonego ogrodu
Wydarzenia
Czy Unia Europejska jest gotowa na prezydenturę Trumpa?
Wydarzenia
Bezczeszczono zwłoki w lasach katyńskich
Materiał Promocyjny
GoWork.pl - praca to nie wszystko, co ma nam do zaoferowania!