Korespondencja z Nagasaki i Tokio
"W takich czasach jak te musimy okazywać sobie współczucie i wdzięczność" – napisał na tablicy w szkole podstawowej w Sendai jeden z nauczycieli. Słowa te miały dodać otuchy uczniom, kiedy po trzęsieniu ziemi na leżący 700 metrów od brzegu budynek spadło tsunami. Na szczęście betonowa konstrukcja wytrzymała i 300 uczniów oraz okolicznych mieszkańców, którzy się tam schronili, ocalało. Tydzień po największej w dziejach Japonii klęsce żywiołowej uczniowie wciąż przebywają w szkole zamienionej na centrum ewakuacyjne. Mogą tu pozostać jeszcze wiele miesięcy.
Długi marsz koparek
Koparki od kilku dni wycinają przejścia w bezkresnym morzu ruin, usuwając wraki samochodów i fragmenty zniszczonych domów. Potem będą tu mogły wjechać ciężki sprzęt i ciężarówki, które zaczną wywozić gruzy. Ale zniszczenia są tak gigantyczne, a braki paliwa tak poważne, że praca postępuje niezwykle powoli. Maszyny często stoją bezczynnie, czekając na dostawę ropy.
Tsunami wywołało nie tylko awarię w elektrowni Fukushima, ale zniszczyło też kilkanaście portów, którymi do Japonii napływały żywność i surowce. Na tereny dotknięte kataklizmem trudno się dostać drogą lądową. Na wielu stacjach benzynowych nie ma paliwa. Po żywność i wodę wciąż czeka się w długich kolejkach. Dramatyczna sytuacja panuje w wielu centrach ewakuacyjnych, w których przebywa łącznie 350 tysięcy osób. Jest zimno, nie wystarcza jedzenia, brakuje lekarstw.
– Chciałbym im jakoś pomóc. Ale nie ma sensu tam jechać. Każda kolejna osoba będzie tam teraz dodatkowym obciążeniem – przekonuje Masaru Watari, student uniwersytetu medycznego z Nagasaki.