Powstanie Warszawy

Będąc miastem ze słów i ducha, magnetyzującym miastem narracją, ?jest odporna na kataklizmy

Publikacja: 02.10.2014 09:34

Masakra manifestacji na placu Zamkowym ( 1861 r.)

Masakra manifestacji na placu Zamkowym ( 1861 r.)

Foto: Forum, Piotr Męcik Pio Piotr Męcik

Red

1

„Zaciskam zęby i czekam, kiedy wreszcie będzie można się zemścić. Ach, Boże, wytłuc ich co do nogi... Zgnieść, sterroryzować!!! (...) Po każdym takim akcie bestialstwa niemieckiego po prostu czuję, jak we mnie krzepnie ta nienawiść, jak wzrasta żądza zemsty. (...) Za naszych, za Pawiak, za Oświęcim...".

Autorką tych słów, zanotowanych w 1943 roku, jest Maria Krassowska „Majka", wówczas 15-letnia mieszkanka Komorowa, uczęszczająca do renomowanej szkoły Wandy Szachtmajerowej na warszawskiej Ochocie. Zapiski prowadzone w latach 1942–1944 (M. Krassowska, „Zwierzenia", od zapomnienia uratowała Lidia Kulczyńska-Pilich, Komorów 2014), to niezwykły dokument tamtych czasów: intymne studium świadomości młodej dziewczyny, dojrzewającej w cieniu historii. Wśród uwag o przyjaciółkach, chłopcach jeżdżących tą samą kolejką EKD do Warszawy, własnej urodzie, rękawiczkach otrzymanych jako urodzinowy prezent, sadzeniu ziemniaków w przydomowym ogródku, kuponie materiału na nową sukienkę, na drugim planie wyrasta wojna. Publiczne egzekucje, ludzie zabierani przez gestapo i ginący na Pawiaku lub w Oświęcimiu. Jesienią 1943 r. Maria Krassowska wstępuje do podziemnego harcerstwa. Rok później bierze udział w powstaniu.

Irena Krassowska, siostra „Majki": „Pamiętam, że tatuś nie chciał jej puścić do powstania. Bał się o jej życie, a ona mu na to: »Zginąć można wszędzie. Jeśli mnie nie puścisz, pierwszemu spotkanemu Niemcowi napluję w twarz. Jak myślisz, co on zrobi?«. Tatuś uległ i dał zgodę".

Pierwszego sierpnia 1944 r. 16-letnia sanitariuszka Maria Krassowska biegnie na pomoc rannym żonierzom AK. „Na uwagi, by się powstrzymała, bo niebezpiecznie, bo kule niemieckie świszczą nad głowami – powiedziała: »Przecież do mnie nie strzelą, jestem sanitariuszką, chroni mnie Czerwony Krzyż«".

Jednak Czerwony Krzyż nie chroni. Marię Krassowską trafia w brzuch kula niemieckiego snajpera strzelającego z okien hotelu Astoria, mieszczącego się na rogu Chmielnej i Wielkiej. „Majka" umiera 1 sierpnia w nocy.

2

W świetle zapisków dyskusje o tym, czy decyzja dowództwa AK o podjęciu walki w Warszawie była słuszna czy nie, są pozbawione sensu. Mogą je prowadzić tylko ludzie całkowicie nierozumiejący tamtych czasów. I mieszkańców tego miasta. Niezależnie od jakichkolwiek decyzji walka była nieuchronna. Powstanie nie mogło nie wybuchnąć.

W zasadzie to samo powiedział prof. Witold Kieżun podczas premiery filmu „Powstanie Warszawskie". Ten wyjątkowy film, zmontowany z fragmentów oryginalnych powstańczych kronik, pierwsza na świecie fabuła non fiction, pozwala przenieść się do tamtej epoki, zobaczyć Warszawę 1944 r., widzianą oczami powstańców. Ale czy pozwala zrozumieć tamto doświadczenie?

Przeżyć je tak, jak przeżywali je powstańcy?

O tym właśnie mówił prof. Kieżun przed rozpoczęciem premierowego pokazu. W błyskotliwym, 20-minutowym przemówieniu sędziwy uczestnik powstania (widoczny zresztą na jednym z ujęć, ze zdobycznym karabinem maszynowym) opowiadał o tym, co czuli warszawiacy latem 1944 r. i wyjaśniał, dlaczego podjęli walkę.

Po pięciu latach okupacji, wywózek, egzekucji, tysięcy mniejszych i większych upokorzeń, jakich doznawał każdy Polak, potrzeba zbrojnego przeciwstawienia się Niemcom była tak silna, że nikt nie zdołałby jej powstrzymać.

Do tego w ostatnich dniach lipca Niemcy wezwali ludność stolicy do pomocy przy budowie fortyfikacji. Miało się stawić 100 tysięcy mężczyzn. Nie stawił się prawie nikt. Represje były nieuchronne. Walka z bronią w ręku była jedynym wyborem.

3

Historia lubi się powtarzać. W styczniu 1863 roku Rosjanie zarządzili pobór do wojska, tak zwaną brankę. Powstanie wybuchło niecały tydzień później.

Zresztą wszystkie warszawskie powstania są do siebie trochę podobne. W ciągu 150 najbardziej intensywnych lat swojej historii, pomiędzy 1794 a 1944 rokiem,  Warszawa przeżyła ich pięć: insurekcja kościuszkowska, powstanie listopadowe, styczniowe, sierpniowe i o rok wcześniejsze powstanie w getcie. Czyli powstanie średnio co 30 lat, co pokolenie.

Powstania w Warszawie mają wspólną cechę: one nie są „do wewnątrz", tylko z reguły „na zewnątrz". Przeciwko komuś obcemu, przeciw najeźdźcy, okupantowi, który chce zabrać lub zabrał warszawiakom wolność. A więc w pewnym sensie za zachowaniem status quo, za powrotem do czegoś, co ktoś Polakom i warszawiakom odebrał.

To nie są powstania-rewolucje, ktore mają jedną własną władzę zmienić na inną, jak w rewolucji francuskiej. Taki bunt nie jest specjalnością Warszawy. Podobna rewolucja przydarzyła się miastu bodaj raz, w 1525 roku. Był to tak zwany tumult warszawski, wystąpienie pospólstwa i plebsu przeciwko władzom miejskim. Demonstracje i walki z policją w latach 1905–1907 trudno traktować jak zwykłą rewolucję. Gdyby po drugiej stronie nie byli okupanci Rosjanie, wypadki potoczyłyby się pewnie inaczej.

Jeśli zrywy w Warszawie są przeciwko obcym, którzy wolność zabrali lub chcą zabrać, to powstaniem była też walka w roku 1809 z Austriakami pod Raszynem. I w sierpniu 1920 r. – z bolszewikami nacierającymi ze wschodu. W marcu 1968 r.  Może też przez całe lata 8o. XX wieku toczyło się w Warszawie takie pełzające powstanie, walka ze swoimi-obcymi:  z komunistyczną władzą, z Jaruzelskim, z zomowcami. Powstanie w rocznice: 3 maja, 11 listopada; z okazji i bez okazji.

Pamiętam strajk na Uniwersytecie w marcu 1988 r.: trochę piknik, trochę powstanie. Na terenie Uniwersytetu była wolność: flagi, nielegalne wydawnictwa. Za bramą – milicja. Akurat wtedy obyło się bez walk. Zomowcy nie zaatakowali. A więc to nie było prawdziwe powstanie.

Żeby było powstanie, musi się polać krew. Muszą być zniszczenia.

4

Warszawa co jakiś czas krwawi, a potem się odradza. Staje się piękniejsza. Albo przynajmniej inna. Dlatego w herbie jest syrenka z mieczem, a nad trasą W–Z unosi się Nike.

5

Prawdopodobnie można napisać inną historię Warszawy. Nie miasta powstań, ale miasta budowania. Pierwszy teatr, pierwsze wodociągi, pierwsza poczta, początek elektryczności, mosty na Wiśle. Marywil. Magnackie jurydyki a rozwój mieszczaństwa. Ile przybyło kamienic, jak zmieniały się granice miasta.

Ale takiej historii prawie nikt nie zna. I chyba mało kto chce ją znać. Warszawiacy wiedzą o ulicy Lindleya (jest tam szpital) czy o placu Starynkiewicza (niedaleko szpitala na Lindleya), ale prawdopodobnie mało kto wie, kim byli ci ludzie. Dobrze natomiast wiadomo, kim był Jan Kiliński. I Grot-Rowecki, ten od mostu. Można, jak Jarosław Marek Rymkiewicz, napisać książkę o wieszaniu zdrajców, ale na razie chyba nie powstała książka o budowie mostu Kierbedzia. A może powstała, tylko nikt o niej nie słyszał?

Jak zauważa Marta Zielińska w wydanej blisko 20 lat temu książce, Warszawa to dziwne miasto, „Istota Warszawy nie zawiera się w budowlach, ale w szczególnej więzi spajającej żyjących tu ludzi z materialną substancją miasta w jakąś przedziwną całość". To dziwna książka. Opisuje miasto nie jakie jest czy jakie kiedyś było, lecz miasto utkane ze słów – w książkach, dziennikach, wspomnieniach. Ale może to najlepszy sposób poznania Warszawy, która  istnieje przecież bardziej w opowieściach, niż w postaci czegoś, czego można dotknąć czy zobaczyć. Jest raczej fantomem, mitem niż realnym terytorium,  zabudowanym i zamieszkiwanym przez ludzi.

Są tu oczywiście jakieś drogi, jakieś budynki. Kamienice, teatry, biura, kawiarnie. Ale ich byt jest nieoczywisty, nietrwały. Dziś są, jutro może ich nie być. Nie było ich wczoraj. Do tego one są tam, gdzie kiedyś było coś innego. Może to, co było kiedyś, jest ważniejsze od tego, co jest?

Ta obecność-nieobecność zniszczonych fragmentów miasta niepokoi, przytłacza. Dorota Masłowska próbowała ją w sztuce „Między nami dobrze jest" oswoić, a może tylko odreagować.

Marta Zielińska: „Mieszkaniec Rzymu nie musi umieć odtwarzać ze szczegółami wyglądu placu Weneckiego czy zaułków Zatybrza, bo w każdej chwili po prostu pójdzie i zobaczy. Warszawiak musi, gdyż za następnym  razem  może danego miejsca nie zastać w znanym mu kształcie. A bez pamięci i bez wiedzy o zaszłej zmianie straci poczucie ciągłości we własnym, rodzonym, a nagle obcym mieście".

Pamiętam, że w latach 80. przy ulicy Krasińskiego, za placem Wilsona (zwanym wtedy oficjalnie placem Komuny Paryskiej – kto to jeszcze pamięta, ta chwilowa, obca nazwa została szybko zapomniana), była knajpka. Nazywała się Kosmos. Bywałem w niej, z kimś w Kosmosie rozmawiałem. Teraz jest tam bank. Po Kosmosie ani śladu, istnieje tylko w mojej pamięci. Może ktoś napisze o tym miejscu książkę? Wyda album? Otworzy lokal o tej nazwie w innym miejscu, tak jak się stało z kawiarnią Fawory?

To nieistniejące, wirtualne miasto wydaje się często ważniejsze od tego realnego, które często tylko tamto – prawdziwe – imituje.

Przechodzień spacerujący po Warszawie natyka się na tabliczki: tu była ulica taka a taka. Tu mieściła się znana kawiarnia. Widzi linię na ziemi: tu był mur getta. Albo: słyszał o czymś, szuka i nie może znaleźć. Kto wie gdzie była (bo wiadomo, że jej nie ma) znana z wiersza Mickiewicza reduta Ordona? Sławny Kercelak? Synagoga na Tłomackiem? Ach, akurat ta synagoga, wysadzona przez Niemców w powietrze, znów istnieje. Na razie tylko w postaci makiety w Muzeum Historii Żydów Polskich. Może ktoś ją odbuduje?

Maria Krassowska została postrzelona na rogu Wielkiej i Chmielnej, z okien hotelu Astoria. Gdzie to jest, gdzie to było?

Czasem materializuje się na ulicach Warszawy czysta idea. Istnieje to, czego przecież nie ma i nie było. Oto na budynku wisi tabliczka: w tej kamienicy mieszkał Rzecki, bohater powieści Bolesława Prusa. A więc Rzecki naprawdę był, mieszkał!

6

W 2011 r. Muzeum Powstania Warszawskiego wydało tom „Mówi Warszawa". Na książkę złożyły się teksty napisane przez autorów z różnych pokoleń, warszawiaków z urodzenia i warszawiaków z wyboru. Książka była eksperymentem, swoistym badaniem tożsamości miasta. Autorzy mieli opisać  współczesną Warszawę, tak jak ją widzą.

Powstałe na użytek projektu – książki teksty ułożyły się w trzy wątki tematyczne. Miłości, pożegnania i powroty, rewolucje. Na 21 opowiadań aż 12 w sposób bezpośredni dotyczy przeszłości. Odtwarzania a czasem stwarzania tego, co było. Przypominania. Znikania. Te o miłości, dwa na trzy, też są o przeszłości. Spośród tych, gdzie głównym motywem jest bunt, zmiana, właściwie też większość dotyczy tego co było, co zostało zabrane i co ma być przywrócone.

Marek Nowakowski wspomina pierwsze lata powojenne, jego rówieśnik Wojciech Albiński czas wojny i jej koniec. Trzy lata młodszy od nich Piotr Wojciechowski pisze w czasach współczesnych, jednak tematem opowiadania jest historia powstańczego samolotu, której wyobrażona realność rozmywa granice między tym co naprawdę było, a co zostało skonstruowane.

Ale to można jeszcze tłumaczyć wiekiem autorów. Dlaczego jednak po przeszłość w opisie współczesnej Warszawy sięgnęli inni? Monika Rakusa odtwarzająca finezyjnie świat śródmiejskiej kamienicy z lat 60., Krzysztof Varga, opisujący spotkanie współczesnego bohatera ze Złym-Nowakiem z powieści Tyrmanda? O zderzeniu mitu przedwojennej Warszawy z Warszawą dzisiejszą napisał Antoni Libera, u Bohdana Sławińskiego (rocznik 1977) pojawiają się tory niestniejącej od czasów wojny kolejki z Dworca Gdańskiego do Palmir, biegnące pod Sadami Żoliborskimi, a mieszkający na Sadach bohater opowiadania copywriter zmaga się z duchami przeszłości, mieszkającymi w ścianie. Współczesność Warszawy i jej przeszłość są ze sobą splecione, nie da się ich rozłączyć.

Najmniej było tekstów o miłości – zaledwie trzy. Mniej więcej jedna trzecia dotyczyła rewolucji, rozumianej jako bunt, zmiana, przeciwstawienie się czemuś lub komuś. Ten bunt był najcześciej jednostkowy. U Kai Malanowskiej polegał na naprawieniu zerwanych więzi z ludźmi przez odstąpienie zabranego komuś pokoju. Sylwia Siedlecka opisała bunt w realiach praskiego blokowiska, którego mieszkańcy nie godzą się na reklamę, zasłaniającą okno. Tam zresztą też pojawia się przeszłość, ale ta bliższa. Przeszłość, która łączy. Bohaterowie poznają się podczas akcji warszawskiego artysty Pawła Althamera, który z mieszkańcami swojego bloku zorganizował na przełomie tysiącleci akcję: z zapalonych i zaciemnionych okien w sylwestra wyświetlił się napis „2000".

Do Powstania Warszawskiego odwołał się najbardziej bezpośrednio Tomasz Piątek, który przepisał mit powstania na  współczesną z ducha, a tradycyjną w formie, bo zbrojną, walkę z neoliberalnym kapitalizmem. Groteskowy i przesycony ironią tekst Piątka w nieoczekiwany sposób odświeża i umacnia powstańczą mitologię. Powstanie 1944 roku staje się uniwersalną historią walki o rzeczy ważne, buntu, który jest niezbędny, nawet jeśli przy tym skazany na porażkę. W „Powstaniu II" Warszawa zostaje zburzona, by mogła być zaraz na nowo odbudowana. „Po zniszczeniach wojennych nastąpi wielki boom na usługi deweloperskie i budowlane" – mówi tam prezydent Warszawy. „Powstanie nowy, lepszy Pałac Kultury z bardziej nowoczesnymi, biznesowymi wykończeniami i aplikacjami". Miasto odbuduje holding Powstanie Odbudowa Halliburton SA. „Wszystkim poległym – cześć! Minutą hossy uczcić!" – kończy swoje przemówienie prezydent stolicy.

A więc literacka wizja Warszawy u Tomasza Piątka jest bliska powtarzającej się w różnych epokach historii miasta. Warszawa ginie, zostaje unicestwiona, by zaraz odrodzić się na nowo. Miasto okazuje się w swojej wiecznej nietrwałości – na przekór okolicznościom – witalne i trwałe.

7

Ta ulotność, wirtualność Warszawy, cykl naprzemiennego niszczenia i budowania, nie bierze się znikąd. Praktycznie od zarania towarzyszą jej bowiem rozmaite kataklizmy. „Bedeker warszawski" z 1996 roku odnotowuje, że jedno z pierwszych siedlisk na terenie dzisiejszej lewobrzeżnej stolicy, Jazdów, został zniszczony w 1262 roku na skutek najazdu litewsko-jaćwieskiego. W 1281 r. był napad księcia płockiego Bolesława II. Wtedy właśnie przeniesiono osadę na tereny dzisiejszego Starego Miasta i powstała wieś Warszawa, nazwana tak nie od Warsa i Sawy, jak głosi legenda, lecz od Warsza z rodu Rawiczów, do którego należały wówczas te ziemie.

Ten sam bedeker opisuje inne nieszczęścia, które stały się udziałem miasta już kiedy w 1596 roku podjęto decyzję, aby przenieść tu stolicę. Oto garść przykładów z początku XVII wieku: 1602 r. – huragan, 1603 r. – kra zrywa most na Wiśle, 1607 r. – wielki pożar, 1624 r. – zaraza morowa.

A jednak nic nie przerywa historii Warszawy, która po każdej klęsce zostaje odbudowana, zwykle większa, piękniejsza. Tak dzieje się po najazdach szwedzkich, po naprzemiennych rządach Prusaków i Rosjan.

Warszawa rozwija się najszybciej właśnie wtedy, kiedy odradza się po kolejnych klęskach. Po upadku Księstwa Warszawskiego. Po powstaniu listopadowym. I po powstaniu styczniowym – choć nie od razu.

Nawet Adolf Hitler, który po powstaniu pragnął zetrzeć polską stolicę z powierzchni ziemi, nie dopiął swego. Warszawa została, owszem zburzona, lecz nie zniszczona. Po wyzwoleniu z ponadmilionowego miasta została ledwie jedna dziesiąta ludności, z tego większość na prawym brzegu. Ale po dekadzie z okładem Warszawa się odrodziła. Widać to w statystykach. 1 lutego 1945 r. – 174 tys. mieszkańców, z tego tylko 12 tys. na lewym brzegu. 1 marca 1945 r. – 241 tys., 1 kwietnia 1945 r. – 318 tys., 1 grudnia 1945 r. – 467 tys., 1951 r. – 815 tys. mieszkańców. W 1956 r. ich liczba przekracza milion.

Wirtualność jest więc pewną strategią trwania w niesprzyjających okolicznościach. Gdyby tożsamość Warszawy była ściśle związana z materialnym wymiarem jej istnienia, po takiej klęsce nigdy by się nie podniosła. Będąc miastem ze słów i z ducha, magnetyzującym miastem narracją, Warszawa jest odporna na kataklizmy. Nie da się unicestwić książek Prusa, Singera, Tyrmanda, Białoszewskiego ani warszawskich piosenek.

W latach 50. wśród mieszkańców stolicy tylko jakieś 20 procent stanowili warszawiacy przedwojenni. Wydawać by się mogło, że na skutek takich przeobrażeń miasto straci swoją tożsamość. A jednak – nie. W kolejnych epokach wraca ten sam duch, odradza się warszawski folklor. Wracają słowa i melodie. Jak „Ballada o Okrzei" śpiewana przez miejskich bardów 100 lat temu, na początku XX wieku, powtórzona po II wojnie w latach 60. w wykonaniu Stanisława Grzesiuka i ostatnio, po kolejnym półwieczu, na płycie „10 piosenek" Pablopavo i Ludzików. Jak „Bal na Gnojnej", znany z przedwojennego wykonania Tadeusza Faliszewskiego (z 1934 roku, jeszcze jako „Bal u starego Joska"), śpiewany po wojnie przez Orkiestrę Uliczną z Chmielnej, potem przez Staśka Wielanka, przez Muńka Staszczyka z zespołem Szwagierkolaska, i ostatnio przez duet Maleńczuk & Waglewski.

Warszawski folklor odświeżają kolejne fale imigrantów, warszawiaków z wyboru, którzy chcąc się zakorzenić, odtwarzają na własny użytek częściowo niestniejące miasto, budują je ciągle od nowa.

8

Warszawa nie jest gotową potrawą, lecz przepisem, magiczną recepturą, która pozwala odtworzyć miasto niezależnie, albo i na przekór materialnym świadectwom jego istnienia.

9

Dlatego Muzeum Powstania Warszawskiego musiało zostać zbudowane, musiało powstać.

Co to znaczy „powstać", „powstanie"? Według słownika „powstać" to m.in. „zorganizować powstanie, zbuntować się". Zaś „powstanie" to „zbrojne wystąpienie w imię wolności". Ale „powstać" to przede wszystkim „zacząć istnieć, wziąć początek; stać się, utworzyć się, wytworzyć się; ukazać się, zjawić się, wszcząć się".

Powstanie jest aktem buntu, ale przede wszystkim jest aktem kreacji, procesem stawania się. Warszawa istniała przed 1944 r., ale pierwszego sierpnia tamtego roku powstała, stworzyła się na nowo.

To muzeum mogłoby się równie dobrze nazywać inaczej: Muzeum Powstania Warszawy. Miasta, które istniało siedem stuleci, od 350 lat było stolicą, ale podczas tych dwóch miesięcy, w jednoczesnym akcie destrukcji i tworzenia zbudowało siebie po raz kolejny. Zostało unicestwione, by się potem odrodzić, a przy okazji unieśmiertelnić, kreując nowy mit.

Podobnie było z muzeum. Owszem, MPW zostało na 60. rocznicę powstania zbudowane przez wunderteam pod wodzą Jana Ołdakowskiego. Dzięki Lechowi Kaczyńskiemu udało się to, czego nie mogli dokonać inni włodarze miasta przez pierwsze 15 lat od czerwcowych wyborów. I to jest wielki sukces, który w tym roku, dekadę od otwarcia, muzeum uroczyście świętuje.

Ale przecież Muzeum Powstania Warszawy w 1944 r. istniało już wcześniej. Tyle że jak całe miasto było bytem wirtualnym. Istniało w kolejne rocznice pierwszego sierpnia na Powązkach, istniało w książkach, w albumach, we wspomnieniach powstańców. Na harcerskich rajdach i biwakach. W opowieściach rodzinnych. Czasem jako mobilne muzeum piszczące na lotnisku na bramkach, przez które przechodził jakiś starszy pan lub jakaś starsza pani, niosąca w swoim ciele od kilkudziesięciu lat powstańczy odłamek.

Przez chwilę, w okolicach 40. rocznicy, muzeum istniało nawet w świecie realnym, w dawnej fabryce Norblina. Pamiętam, jakim przeżyciem było zwiedzanie tej wystawy, oglądanie postańczych mundurów, broni, przejście zrekonstruowanym fragmentem kanału. To, co wcześniej tylko sobie wyobrażałem, tam na rogu Prostej i Żelaznej istniało naprawdę.

Muzeum w dawnej elektrowni tramwajowej na Przyokopowej musiało więc powstać. Bo istniało już wcześniej – jako idea, jako projekt. Pierwszego sierpnia 2004 r. ono się tylko zmaterializowało.

Sensem istnienia tego muzeum nie jest pokazywanie samej walki. Nie tylko i nie przede wszystkim. Panterki i pistolety maszynowe w połączeniu ze szlachetnymi, rozpromienionymi twarzami powstańców to tylko przynęta, łatwa do zapamiętania ikona. Najważniejszy jest proces powstawania, stawania się miasta w czasie tych 63 dni. Wykorzystania istniejącego i tworzenia nowego – jak to się dziś nazywa – kapitału społecznego. Piekarnie, szpitale, teatrzyki, zakłady rusznikarskie, drukarnie. Kronika filmowa, nagrywana na ulicach  bombardowanego miasta i po szybkim montażu pokazywana w kinie Palladium. Poczta polowa. Ujawnienie się, w skrajnie niekorzystnych warunkach, geniuszu organizacyjnego Polaków warszawiaków. Spontanicznie samoorganizujące się społeczeństwo obywatelskie. Odradzanie się po pięciu latach okupacji wszystkich instytucji niepodległego państwa, polskiej republiki.

A więc oni potrafili, wtedy, w takich warunkach, na przekór okolicznościom. To jest morał i przesłanie dla zwiedzających. Walka z bronią w ręku jest dziś – miejmy nadzieję – istotna tylko jako symbol pewnej postawy, bezkompromisowego opowiadania się za wartościami. Tę postawę trzeba zuniwersalizować. Przekodować, przepisać na  współczesność.  Zdolność zaś do organizowania się, tworzenia więzi, odbudowywania tego, co zostało zniszczone lub zabrane jest modelem zachowania, ktory nie wymaga tłumaczeń. Nadaje się do zastosowania tu i teraz, w każdej epoce.

Autor jest pisarzem i dramaturgiem. Wydał m.in. zbiór opowiadań „Ballada o dobrym dresiarzu", powieści „Plac zabaw" i „Fakir z Ipi". Pomysłodawca i redaktor tomu „Mówi Warszawa". Na festiwalu Dwa Teatry (Sopot 2014) otrzymał nagrodę za scenariusz oryginalny do słuchowiska „Trzej panowie jadą autem". Ostatnio wydał zbiór opowieści sufickich „Turban mistrza Mansura".

„Zaciskam zęby i czekam, kiedy wreszcie będzie można się zemścić. Ach, Boże, wytłuc ich co do nogi... Zgnieść, sterroryzować!!! (...) Po każdym takim akcie bestialstwa niemieckiego po prostu czuję, jak we mnie krzepnie ta nienawiść, jak wzrasta żądza zemsty. (...) Za naszych, za Pawiak, za Oświęcim...".

Autorką tych słów, zanotowanych w 1943 roku, jest Maria Krassowska „Majka", wówczas 15-letnia mieszkanka Komorowa, uczęszczająca do renomowanej szkoły Wandy Szachtmajerowej na warszawskiej Ochocie. Zapiski prowadzone w latach 1942–1944 (M. Krassowska, „Zwierzenia", od zapomnienia uratowała Lidia Kulczyńska-Pilich, Komorów 2014), to niezwykły dokument tamtych czasów: intymne studium świadomości młodej dziewczyny, dojrzewającej w cieniu historii. Wśród uwag o przyjaciółkach, chłopcach jeżdżących tą samą kolejką EKD do Warszawy, własnej urodzie, rękawiczkach otrzymanych jako urodzinowy prezent, sadzeniu ziemniaków w przydomowym ogródku, kuponie materiału na nową sukienkę, na drugim planie wyrasta wojna. Publiczne egzekucje, ludzie zabierani przez gestapo i ginący na Pawiaku lub w Oświęcimiu. Jesienią 1943 r. Maria Krassowska wstępuje do podziemnego harcerstwa. Rok później bierze udział w powstaniu.

Pozostało jeszcze 95% artykułu
Wydarzenia
RZECZo...: powiedzieli nam
Materiał Promocyjny
Garden Point – Twój klucz do wymarzonego ogrodu
Wydarzenia
Czy Unia Europejska jest gotowa na prezydenturę Trumpa?
Wydarzenia
Bezczeszczono zwłoki w lasach katyńskich
Materiał Promocyjny
GoWork.pl - praca to nie wszystko, co ma nam do zaoferowania!