Marek Nowakowski wspomina pierwsze lata powojenne, jego rówieśnik Wojciech Albiński czas wojny i jej koniec. Trzy lata młodszy od nich Piotr Wojciechowski pisze w czasach współczesnych, jednak tematem opowiadania jest historia powstańczego samolotu, której wyobrażona realność rozmywa granice między tym co naprawdę było, a co zostało skonstruowane.
Ale to można jeszcze tłumaczyć wiekiem autorów. Dlaczego jednak po przeszłość w opisie współczesnej Warszawy sięgnęli inni? Monika Rakusa odtwarzająca finezyjnie świat śródmiejskiej kamienicy z lat 60., Krzysztof Varga, opisujący spotkanie współczesnego bohatera ze Złym-Nowakiem z powieści Tyrmanda? O zderzeniu mitu przedwojennej Warszawy z Warszawą dzisiejszą napisał Antoni Libera, u Bohdana Sławińskiego (rocznik 1977) pojawiają się tory niestniejącej od czasów wojny kolejki z Dworca Gdańskiego do Palmir, biegnące pod Sadami Żoliborskimi, a mieszkający na Sadach bohater opowiadania copywriter zmaga się z duchami przeszłości, mieszkającymi w ścianie. Współczesność Warszawy i jej przeszłość są ze sobą splecione, nie da się ich rozłączyć.
Najmniej było tekstów o miłości – zaledwie trzy. Mniej więcej jedna trzecia dotyczyła rewolucji, rozumianej jako bunt, zmiana, przeciwstawienie się czemuś lub komuś. Ten bunt był najcześciej jednostkowy. U Kai Malanowskiej polegał na naprawieniu zerwanych więzi z ludźmi przez odstąpienie zabranego komuś pokoju. Sylwia Siedlecka opisała bunt w realiach praskiego blokowiska, którego mieszkańcy nie godzą się na reklamę, zasłaniającą okno. Tam zresztą też pojawia się przeszłość, ale ta bliższa. Przeszłość, która łączy. Bohaterowie poznają się podczas akcji warszawskiego artysty Pawła Althamera, który z mieszkańcami swojego bloku zorganizował na przełomie tysiącleci akcję: z zapalonych i zaciemnionych okien w sylwestra wyświetlił się napis „2000".
Do Powstania Warszawskiego odwołał się najbardziej bezpośrednio Tomasz Piątek, który przepisał mit powstania na współczesną z ducha, a tradycyjną w formie, bo zbrojną, walkę z neoliberalnym kapitalizmem. Groteskowy i przesycony ironią tekst Piątka w nieoczekiwany sposób odświeża i umacnia powstańczą mitologię. Powstanie 1944 roku staje się uniwersalną historią walki o rzeczy ważne, buntu, który jest niezbędny, nawet jeśli przy tym skazany na porażkę. W „Powstaniu II" Warszawa zostaje zburzona, by mogła być zaraz na nowo odbudowana. „Po zniszczeniach wojennych nastąpi wielki boom na usługi deweloperskie i budowlane" – mówi tam prezydent Warszawy. „Powstanie nowy, lepszy Pałac Kultury z bardziej nowoczesnymi, biznesowymi wykończeniami i aplikacjami". Miasto odbuduje holding Powstanie Odbudowa Halliburton SA. „Wszystkim poległym – cześć! Minutą hossy uczcić!" – kończy swoje przemówienie prezydent stolicy.
A więc literacka wizja Warszawy u Tomasza Piątka jest bliska powtarzającej się w różnych epokach historii miasta. Warszawa ginie, zostaje unicestwiona, by zaraz odrodzić się na nowo. Miasto okazuje się w swojej wiecznej nietrwałości – na przekór okolicznościom – witalne i trwałe.
7
Ta ulotność, wirtualność Warszawy, cykl naprzemiennego niszczenia i budowania, nie bierze się znikąd. Praktycznie od zarania towarzyszą jej bowiem rozmaite kataklizmy. „Bedeker warszawski" z 1996 roku odnotowuje, że jedno z pierwszych siedlisk na terenie dzisiejszej lewobrzeżnej stolicy, Jazdów, został zniszczony w 1262 roku na skutek najazdu litewsko-jaćwieskiego. W 1281 r. był napad księcia płockiego Bolesława II. Wtedy właśnie przeniesiono osadę na tereny dzisiejszego Starego Miasta i powstała wieś Warszawa, nazwana tak nie od Warsa i Sawy, jak głosi legenda, lecz od Warsza z rodu Rawiczów, do którego należały wówczas te ziemie.
Ten sam bedeker opisuje inne nieszczęścia, które stały się udziałem miasta już kiedy w 1596 roku podjęto decyzję, aby przenieść tu stolicę. Oto garść przykładów z początku XVII wieku: 1602 r. – huragan, 1603 r. – kra zrywa most na Wiśle, 1607 r. – wielki pożar, 1624 r. – zaraza morowa.
A jednak nic nie przerywa historii Warszawy, która po każdej klęsce zostaje odbudowana, zwykle większa, piękniejsza. Tak dzieje się po najazdach szwedzkich, po naprzemiennych rządach Prusaków i Rosjan.
Warszawa rozwija się najszybciej właśnie wtedy, kiedy odradza się po kolejnych klęskach. Po upadku Księstwa Warszawskiego. Po powstaniu listopadowym. I po powstaniu styczniowym – choć nie od razu.
Nawet Adolf Hitler, który po powstaniu pragnął zetrzeć polską stolicę z powierzchni ziemi, nie dopiął swego. Warszawa została, owszem zburzona, lecz nie zniszczona. Po wyzwoleniu z ponadmilionowego miasta została ledwie jedna dziesiąta ludności, z tego większość na prawym brzegu. Ale po dekadzie z okładem Warszawa się odrodziła. Widać to w statystykach. 1 lutego 1945 r. – 174 tys. mieszkańców, z tego tylko 12 tys. na lewym brzegu. 1 marca 1945 r. – 241 tys., 1 kwietnia 1945 r. – 318 tys., 1 grudnia 1945 r. – 467 tys., 1951 r. – 815 tys. mieszkańców. W 1956 r. ich liczba przekracza milion.
Wirtualność jest więc pewną strategią trwania w niesprzyjających okolicznościach. Gdyby tożsamość Warszawy była ściśle związana z materialnym wymiarem jej istnienia, po takiej klęsce nigdy by się nie podniosła. Będąc miastem ze słów i z ducha, magnetyzującym miastem narracją, Warszawa jest odporna na kataklizmy. Nie da się unicestwić książek Prusa, Singera, Tyrmanda, Białoszewskiego ani warszawskich piosenek.
W latach 50. wśród mieszkańców stolicy tylko jakieś 20 procent stanowili warszawiacy przedwojenni. Wydawać by się mogło, że na skutek takich przeobrażeń miasto straci swoją tożsamość. A jednak – nie. W kolejnych epokach wraca ten sam duch, odradza się warszawski folklor. Wracają słowa i melodie. Jak „Ballada o Okrzei" śpiewana przez miejskich bardów 100 lat temu, na początku XX wieku, powtórzona po II wojnie w latach 60. w wykonaniu Stanisława Grzesiuka i ostatnio, po kolejnym półwieczu, na płycie „10 piosenek" Pablopavo i Ludzików. Jak „Bal na Gnojnej", znany z przedwojennego wykonania Tadeusza Faliszewskiego (z 1934 roku, jeszcze jako „Bal u starego Joska"), śpiewany po wojnie przez Orkiestrę Uliczną z Chmielnej, potem przez Staśka Wielanka, przez Muńka Staszczyka z zespołem Szwagierkolaska, i ostatnio przez duet Maleńczuk & Waglewski.
Warszawski folklor odświeżają kolejne fale imigrantów, warszawiaków z wyboru, którzy chcąc się zakorzenić, odtwarzają na własny użytek częściowo niestniejące miasto, budują je ciągle od nowa.
8
Warszawa nie jest gotową potrawą, lecz przepisem, magiczną recepturą, która pozwala odtworzyć miasto niezależnie, albo i na przekór materialnym świadectwom jego istnienia.
9
Dlatego Muzeum Powstania Warszawskiego musiało zostać zbudowane, musiało powstać.
Co to znaczy „powstać", „powstanie"? Według słownika „powstać" to m.in. „zorganizować powstanie, zbuntować się". Zaś „powstanie" to „zbrojne wystąpienie w imię wolności". Ale „powstać" to przede wszystkim „zacząć istnieć, wziąć początek; stać się, utworzyć się, wytworzyć się; ukazać się, zjawić się, wszcząć się".
Powstanie jest aktem buntu, ale przede wszystkim jest aktem kreacji, procesem stawania się. Warszawa istniała przed 1944 r., ale pierwszego sierpnia tamtego roku powstała, stworzyła się na nowo.
To muzeum mogłoby się równie dobrze nazywać inaczej: Muzeum Powstania Warszawy. Miasta, które istniało siedem stuleci, od 350 lat było stolicą, ale podczas tych dwóch miesięcy, w jednoczesnym akcie destrukcji i tworzenia zbudowało siebie po raz kolejny. Zostało unicestwione, by się potem odrodzić, a przy okazji unieśmiertelnić, kreując nowy mit.
Podobnie było z muzeum. Owszem, MPW zostało na 60. rocznicę powstania zbudowane przez wunderteam pod wodzą Jana Ołdakowskiego. Dzięki Lechowi Kaczyńskiemu udało się to, czego nie mogli dokonać inni włodarze miasta przez pierwsze 15 lat od czerwcowych wyborów. I to jest wielki sukces, który w tym roku, dekadę od otwarcia, muzeum uroczyście świętuje.
Ale przecież Muzeum Powstania Warszawy w 1944 r. istniało już wcześniej. Tyle że jak całe miasto było bytem wirtualnym. Istniało w kolejne rocznice pierwszego sierpnia na Powązkach, istniało w książkach, w albumach, we wspomnieniach powstańców. Na harcerskich rajdach i biwakach. W opowieściach rodzinnych. Czasem jako mobilne muzeum piszczące na lotnisku na bramkach, przez które przechodził jakiś starszy pan lub jakaś starsza pani, niosąca w swoim ciele od kilkudziesięciu lat powstańczy odłamek.
Przez chwilę, w okolicach 40. rocznicy, muzeum istniało nawet w świecie realnym, w dawnej fabryce Norblina. Pamiętam, jakim przeżyciem było zwiedzanie tej wystawy, oglądanie postańczych mundurów, broni, przejście zrekonstruowanym fragmentem kanału. To, co wcześniej tylko sobie wyobrażałem, tam na rogu Prostej i Żelaznej istniało naprawdę.
Muzeum w dawnej elektrowni tramwajowej na Przyokopowej musiało więc powstać. Bo istniało już wcześniej – jako idea, jako projekt. Pierwszego sierpnia 2004 r. ono się tylko zmaterializowało.
Sensem istnienia tego muzeum nie jest pokazywanie samej walki. Nie tylko i nie przede wszystkim. Panterki i pistolety maszynowe w połączeniu ze szlachetnymi, rozpromienionymi twarzami powstańców to tylko przynęta, łatwa do zapamiętania ikona. Najważniejszy jest proces powstawania, stawania się miasta w czasie tych 63 dni. Wykorzystania istniejącego i tworzenia nowego – jak to się dziś nazywa – kapitału społecznego. Piekarnie, szpitale, teatrzyki, zakłady rusznikarskie, drukarnie. Kronika filmowa, nagrywana na ulicach bombardowanego miasta i po szybkim montażu pokazywana w kinie Palladium. Poczta polowa. Ujawnienie się, w skrajnie niekorzystnych warunkach, geniuszu organizacyjnego Polaków warszawiaków. Spontanicznie samoorganizujące się społeczeństwo obywatelskie. Odradzanie się po pięciu latach okupacji wszystkich instytucji niepodległego państwa, polskiej republiki.
A więc oni potrafili, wtedy, w takich warunkach, na przekór okolicznościom. To jest morał i przesłanie dla zwiedzających. Walka z bronią w ręku jest dziś – miejmy nadzieję – istotna tylko jako symbol pewnej postawy, bezkompromisowego opowiadania się za wartościami. Tę postawę trzeba zuniwersalizować. Przekodować, przepisać na współczesność. Zdolność zaś do organizowania się, tworzenia więzi, odbudowywania tego, co zostało zniszczone lub zabrane jest modelem zachowania, ktory nie wymaga tłumaczeń. Nadaje się do zastosowania tu i teraz, w każdej epoce.
Autor jest pisarzem i dramaturgiem. Wydał m.in. zbiór opowiadań „Ballada o dobrym dresiarzu", powieści „Plac zabaw" i „Fakir z Ipi". Pomysłodawca i redaktor tomu „Mówi Warszawa". Na festiwalu Dwa Teatry (Sopot 2014) otrzymał nagrodę za scenariusz oryginalny do słuchowiska „Trzej panowie jadą autem". Ostatnio wydał zbiór opowieści sufickich „Turban mistrza Mansura".