W tegorocznych obchodach rocznicy podpisania Porozumień Sierpniowych kilka rzeczy było niezwykłych. Ale spór Solidarności i KOD o miejsce przy legendarnej bramie Stoczni Gdańskiej, by zorganizować tam swoje uroczystości, choć spektakularny, wcale nie był najważniejszy. Znacznie większą wagę miała decyzja prezydenta Andrzeja Dudy i premier Beaty Szydło, by obchody państwowe urządzić nie w Gdańsku, lecz w Lubinie. W stanie wojennym, 31 sierpnia 1982 roku, mieszkańcy tego miasta wyszli na ulice, by upamiętnić drugą rocznicę Porozumień Sierpniowych. Milicja i ZOMO urządziły krwawą masakrę, w której zginęły trzy osoby, a kilkadziesiąt zostało rannych.
Prezydent w ogóle nie pojawił się w Gdańsku, zaś premier Beata Szydło złożyła kwiaty tylko pod pomnikiem Anny Walentynowicz.
Oczywiście można tłumaczyć, że ani prezydent, ani premier nie chcieli brać udział w przepychankach pod Stocznią Gdańską. Niemniej jednak wybranie zbrodni lubińskiej jako symbolu 31 sierpnia wydaje się symptomatyczne. Wszak najważniejsze wydarzenie, z jakim kojarzy się ten dzień, i które jest wyjątkowe w historii całego bloku wschodniego, miało miejsce w Sali BHP stoczni, gdzie przewodniczący Solidarności Lech Wałęsa słynnym długopisem z wizerunkiem Jana Pawła II podpisywał postulaty związkowców wraz z reprezentującym władze Mieczysławem Jagielskim.
Dlaczego liderzy obozu PiS zdecydowali się więc tego dnia pojechać do Lubina? Czy przemawia za tym tylko to, że rocznica zbrodni w Lubinie była bardziej okrągła (35 lat) niż wydarzeń w Gdańsku (37 lat)? A może przyczyna jest inna?
Wydaje się, że ma ona związek z wątkiem obecnym od samego początku w polityce historycznej PiS. Wskazywałem już kiedyś na tych łamach, że dla prawicy znacznie ważniejsza od tradycji Solidarności – pokojowego ruchu, który doprowadził do historycznych przemian na zasadzie swoistego kompromisu, dziś ważniejsza wydaje się tradycja Żołnierzy Wyklętych, którzy ginęli z rąk komunistycznych oprawców tuż po drugiej wojnie.