Jak sądy korzystają z pomocy biegłych

Specjaliści ustalają na potrzeby wymiaru sprawiedliwości, za ile może zjeść pudel i jak głęboki był śnieg

Aktualizacja: 14.09.2013 13:51 Publikacja: 14.09.2013 09:35

Listy biegłych od spraw medycyny, budownictwa, techniki samochodowej i wypadków komunikacyjnych czy księgowości i finansów liczą setki, jeśli nie tysiące nazwisk. Czasem jednak sądy i prokuratury muszą zagłębić się w dziedziny wiedzy bardziej ekskluzywnej.

Spec od drzew

Jak wiemy z „Ogniem i mieczem", proces rodzicieli Rzędziana z Jaworskimi o gruszę na miedzy – a właściwie o własność gruszek, które na ową miedzę spadały – trwał ponad pięćdziesiąt lat. Dziś, gdy sądy mają możliwość odwołania się do wiedzy biegłych dendrologów, ostateczny wyrok zapadłby może nieco szybciej.

Procesy o drzewa na granicach gruntów są stare jak świat – a w każdym razie jak własność ziemi i wymiar sprawiedliwości – i wciąż trwają latami. To pole do popisu dla fachowców zajmujących się biologią drzew. Określają oni na zlecenie sądów m.in stopień zacienienia na działce sąsiada przez przedmiotowe drzewo, uciążliwość opadu liści, szkody będące następstwem rozrostu korzeni na cudzej ziemi.

Czasem sądy odwołują się do ich opinii w sporach, które samych drzew bezpośrednio nie dotyczą. Jeden z kilku biegłych dendrologów w kraju, Stanisław Styczyński, otrzymał kiedyś w związku z procesem o ustalenie własności gruntu zadanie określenia wieku drzew owocowych rosnących na działce, która była przed laty przedmiotem niesformalizowanej wymiany między sąsiadami. Nowy posiadacz posadził na niej drzewka owocowe. Odpowiedź na pytanie, kiedy to nastąpiło, miała rozstrzygnąć, czy nabył on jej własność przez zasiedzenie.

– Ustaliłem ponad wszelką wątpliwość, że sad jest starszy niż dziesięć lat, czyli że nastąpiło zasiedzenie w dobrej wierze – wspomina Styczyński.

Podobne kazusy, eleganckie w swej prostocie i nacechowane prawniczym polotem, to w praktyce biegłych dendrologów wielka rzadkość. Drzewa, zdrowe lub spróchniałe, są głównym rekwizytem w sądach przede wszystkim w sporach o odszkodowania. Chodzi tu o szkody spowodowane ich upadkiem lub złamaniem się konarów. Są to sprawy trudne i niewdzięczne, często też po ludzku przykre.

Towarzystwa ubezpieczeniowe angażują bowiem swych najbardziej wytrawnych prawników i cały korporacyjny aparat, żeby udowodnić, że sporne drzewo było w złym stanie i zagrażało bezpieczeństwu ruchu drogowego czy przechodniów. I mają na to duże szanse, ponieważ zwykle od zdarzenia do rozprawy upływa wiele lat i feralna sosna czy topola już nie istnieje albo w  międzyczasie  zaczęła próchnieć. Na podstawie np. zdjęć czy dowodów pośrednich dendrolog rzadko może stwierdzić z całą stanowczością, że drzewo było zdrowe. W rezultacie ubezpieczeni, którzy czasem nie tylko stracili samochód czy dach domu, ale także bliskich lub własne zdrowie, stają przed perspektywą beznadziejnego procesowania się z zarządcą drogi czy właścicielem gruntu. Zdarza się jednak, że udział dendrologa, ku niemiłemu zaskoczeniu ubezpieczycieli, przesądza sprawę na rzecz poszkodowanych.

– Niekiedy z całkowitą pewnością można ustalić stan drzewa na podstawie np. badania pnia, który pozostał po jego usunięciu – zapewnia Stanisław Styczyński.

Kiedy ubezpieczyciel zawiedzie się na dendrologii, sięga często po argumenty dotyczące pogody i stara się udowodnić, że szkody spowodował np. wiatr o sile huraganu, czyli siła wyższa, za którą towarzystwo nie ponosi odpowiedzialności. Na scenę wkracza wtedy biegły meteorolog.

Deszcz przeszkadza

– Rzadko kiedy możemy z całą pewnością ustalić, poza terenem samej stacji meteorologicznej, czy wiatr miał parametry, które zwalniają ubezpieczyciela od odpowiedzialności. Potrafimy jednak określić to z wysokim stopniem prawdopodobieństwa, graniczącym z pewnością – wyjaśnia Andrzej Dancewicz, biegły meteorolog.

Temat pogody pojawia się też często w sprawach sądowych. Bogate pokłosie przynosi tu każdy jesienno-zimowy sezon w sporach między inwestorami a firmami budowlanymi o niedotrzymanie terminów. Budowlańcy usiłują przekonać sądy, że przeszkodziły im anomalie pogodowe, takie jak nadzwyczaj intensywne deszcze, huraganowe wiatry czy niespotykane mrozy.

W rzeczywistości najczęściej chodzi o zjawiska statystycznie typowe, które wykonawcy, zasięgnąwszy opinii specjalistów, mogli i powinni brać pod uwagę. Większość woli się jednak nie zastanawiać, przez ile dni zgodnie ze średnią wieloletnią mróz może im przeszkodzić w wylewaniu betonu, a wiatr w pracy na wysokościach. Starając się o kontrakt, oferują nierealne terminy i liczą, że pogoda okaże się łaskawa.

– W jednej z takich spraw firmie budowlanej prawie już udało się dowieść, że miała do czynienia z niemożliwymi do przewidzenia, wyjątkowo uporczywymi deszczami. Po dokładnej analizie wyszło na jaw, że deszcz rzeczywiście padał niemal stale przez parę tygodni, ale tylko w nocy – wspomina Dancewicz.

Ekspertyzy meteorologiczne są często niezbędnym uzupełnieniem opinii biegłych zajmujących się wypadkami w turystyce, zwłaszcza narciarskimi. Michałowi van der Coghenowi, specjaliście z GOPR, zlecono ustalenie przyczyn zderzenia się na stoku dwóch instruktorów narciarskich. Według kodeksu narciarskiego pierwszeństwo ma narciarz, który w czasie zjazdu znajduje się niżej na stoku. Jeśli  dojdzie do zderzenia, oznacza to, zgodnie zresztą z logiką i fizyką, że jadący z góry na niego najechał. Tak być jednak nie musi. Rzecz w tym, że narciarz jeżdżący popularną dziś techniką carvingową, może podczas skrętu podjechać wyraźnie pod górę i najechać na innego narciarza.

Biegły był przekonany, że z takim właśnie przypadkiem ma do czynienia. Ale mógł zdarzyć się na nieprzetartej trasie tylko w określonych „warunkach śniegowych". Ostatecznych dowodów, że tak właśnie było, dostarczył zatem meteorolog, na podstawie zachowanych danych o grubości, konsystencji i strukturze śniegu.

Cenny kynolog

Pies, jak wynika ze statystyk, żyje w co drugim polskim gospodarstwie domowym. Psy uczestniczą w najrozmaitszych ludzkich sprawach i czynach – również tych mało chwalebnych i stanowiących materię dociekań wymiaru sprawiedliwości. Jan Borzymowski jest jedynym prawdopodobnie w kraju ustanowionym biegłym sądowym z kynologii.

– Zajmuję się wszelkimi sprawami, w których tle pojawia się pies – wyjaśnia. I dodaje, że w gruncie rzeczy niemal zawsze chodzi o rozgrywki między ludźmi, których istotą są bardzo często pieniądze.

Psy bywają przyczyną szkód „na osobie lub mieniu", a nawet narzędziem przestępstwa, stanowią wartość majątkową i emocjonalną, o którą zaciekle walczy się np. w sporach o podział majątku.

Najczęściej sądy sięgają po opinię kynologa, gdy idzie o pogryzienia i związaną z tym odpowiedzialność ludzi. Niedawno Jan Borzymowski badał sprawę na pozór prostą – pokąsania przez psa przez sztachety ogrodzenia małej dziewczynki. Wymagała jednak ona subtelnych rozważań kynologiczno-jurydycznych.

– Kilkuletnia poszkodowana podczas spaceru z ojcem osiedlową uliczką sięgnęła po kolorową ulotkę wiszącą w płocie sąsiedniej posesji i została ugryziona przez zaczajonego za nim psa rasy siberian husky. Nie ulegało wątpliwości, że część winy leży po stronie ojca, który nie upilnował dziecka, choć widział tabliczkę z napisem „zły pies". Biegłemu nie udało się określić, czy dziewczynka przełożyła rączkę za płot, czy też pies wysunął pysk na zewnątrz. Ustalił jednak, że mógł to zrobić, bo odstęp między sztachetami wynosił 10 cm, podczas gdy szerokość „kufy"  husky to najwyżej 6 cm. Ponadto stwierdził, że choć husky jest z natury spokojny, jego agresja mogła patologicznie wzrosnąć, ponieważ nie miał możliwości koniecznego w przypadku tej rasy wybiegania się. Fakty te poważnie obciążyły właściciela psa. W dodatku husky był notorycznie drażniony przez dzieci z pobliskiej szkoły.

Temida otrzymała zatem wszelkie dane do wydania sprawiedliwego wyroku. Jaki ostatecznie zapadł, biegłemu nie wiadomo.

Jak zarobić na pupilu

Jan Borzymowski pamięta jednak sprawę, w której sąd przyjął w całości i bez zastrzeżeń proponowane przez niego rozwiązanie. Chodziło o białego pudelka miniaturkę, którego właścicielka oddała z powodu wyjazdu za granicę pod opiekę sąsiadce. Po powrocie, ku żalowi opiekunki, która do pieska zdążyła się przywiązać, zażądała jego zwrotu, nie szczędząc przy tym krytycznych uwag o kondycji i wyglądzie pupila. Tak przyjacielska przysługa przerodziła się w awanturę. Rozgoryczona sąsiadka zażądała w sądzie zwrotu kosztów utrzymania psa, załączając do akt sprawy stos rachunków i oświadczeń.

Wynikało z nich, że pudelek przez dwa lata zjadał codziennie niemal tyle samo pokarmu, w tym polędwicy wołowej, ile sam ważył. Zapoznawszy się z  tymi nierealistycznymi roszczeniami, biegły wyciął – i załączył do swej opinii –z worka po karmie dla psów jednej z renomowanych firm recepturę dobowego żywienia dla piesków o wadze spornego pudelka. Tak skalkulowane koszty jego dobrego żywienia – choć sucha karma wysokiej jakości wcale nie jest tania – okazały się bez porównania niższe od przedstawionych przez powódkę. I sąd tę myśl z przekonaniem podchwycił.

Prawo w Polsce
Będzie żałoba narodowa po śmierci papieża Franciszka. Podano termin
Prawo dla Ciebie
Oświadczenia pacjentów to nie wiedza medyczna. Sąd o leczeniu boreliozy
Prawo drogowe
Trybunał zdecydował w sprawie dożywotniego zakazu prowadzenia aut
Zawody prawnicze
Ranking firm doradztwa podatkowego: Wróciły dobre czasy. Oto najsilniejsi
Prawo rodzinne
Zmuszony do ojcostwa chce pozwać klinikę in vitro. Pierwsza sprawa w Polsce