Towarzystwa są zaskoczone decyzją lidera na rynku ubezpieczeń o wprowadzeniu bezpośredniej likwidacji szkód (BSL). Daje ona klientom PZU wybór, czy chcą, aby szkodę wyrządzoną przez kogoś innego likwidował ubezpieczyciel sprawcy czy PZU. Żaden z przedstawicieli pytanych przez nas firm nie zadeklarował zamiaru wprowadzenia BLS. Tłumaczą to komplikacjami, jakie niesie ze sobą to rozwiązanie.
– Bezpośrednia likwidacja szkód jest rozwiązaniem bardzo złożonym, które będzie miało wpływ na wiele aspektów, w tym na cenę polisy dla klienta. Dlatego powinna być wprowadzona w sposób przemyślany i przygotowany – ocenia Łukasz Jadachowski, dyrektor w Proamie. W jego ocenie potrzebne są standardy dla całego rynku, a nie działania poszczególnych graczy.
Jarosław Matusiewicz, dyrektor zarządzający ds. likwidacji szkód w firmie Uniqa, dodaje, że źle się stało, iż PZU nie zaczekało na dokończenie prac i samodzielnie przeprowadziło własny projekt. – Z zainteresowaniem obserwujemy tę inicjatywę i żałujemy, że rozwiązanie nie jest przyjęte dla całego rynku ubezpieczeniowego – deklaruje Matusiewicz.
Mariusz Kozłowski, wiceprezes zarządu Generali, przypomina, że od kilku miesięcy firmy razem, w ramach Polskiej Izby Ubezpieczeń, pracują nad wspólną koncepcją bezpośredniej likwidacji szkód. – Jest ona bardzo złożonym rozwiązaniem. Dopiero po skończeniu tej szczegółowej analizy będzie można naszym zdaniem podjąć ostateczne decyzje o dołączeniu bądź nie do tego rozwiązania – twierdzi Kozłowski. – Chcemy być bowiem pewni, że zmiany przyniosą realne korzyści klientom, a nie tylko wzrost cen. Wychodzimy też z założenia, że potrzebne są spójne standardy dla rynku, a nie jednostkowe rozwiązania poszczególnych graczy.
Jadachowski zaznacza, że należy też poczekać na wyniki analiz – jak BLS funkcjonuje na innych rynkach – i na propozycję PIU. – Dopiero wówczas będziemy wiedzieć, czy projekt przyniesie rzeczywiste korzyści klientom, czy tylko wzrost kosztów. I podejmiemy decyzję, czy i w jakim zakresie wdrożymy projekt.