Najpopularniejszy teraz model embraera to E2. Kiedy wprowadzaliście go na rynek, został nazwany „łowcą zysków”. Czy teraz, po czterech latach eksploatacji w różnych liniach lotniczych, rzeczywiście zasłużył na ten przydomek?
Zdecydowanie tak. Projektując tę maszynę, wykorzystaliśmy wszystkie najbardziej nowoczesne rozwiązania i technologie, które posiadał Embraer, a które przede wszystkim umożliwiają obniżenie kosztów eksploatacji. Nie chodziło np. wyłącznie o nowy silnik, ale też o nowe skrzydła czy rozwiązania aerodynamiczne. Ta maszyna w założeniach musiała być logicznym następstwem w rozwoju Embraera.
E2 jest wprawdzie mniejszy niż samoloty wąskokadłubowe, jakie znajdują się dzisiaj na rynku, ale z drugiej strony oferuje obniżenie kosztów eksploatacji o ok. 25 proc., co pozwala przewoźnikom dochodowo otwierać nowe rynki, czego te większe maszyny nie umożliwiają. I to nie są tylko nasze zapewnienia, ale takie komunikaty mamy także od linii, które już latają E2 – czyli chociażby KLM, brazylijskiego Azula czy kanadyjskiego Portera.
Od niedawna także LOT włączył E2 do swojej floty. Czy i polski przewoźnik wysyła do was takie same komunikaty?
LOT rzeczywiście wypożyczył od amerykańskiej firmy leasingowej Azorra trzy E2. I tak, też mamy z Polski pozytywne komunikaty. Dla LOT-u jest jeszcze ta zaleta, że doskonale zna embraery, ponieważ ma ich 46 w swojej flocie i nie było żadnych problemów z ich włączeniem do operacji, bo piloci nie potrzebują długotrwałych kosztownych szkoleń.
Tym samym linia może jednocześnie latać na obu typach: E-175 i E2-195. Przy tym zużycie paliwa przez E2 jest praktycznie na tym samym poziomie jak w mniejszym E-175, który ma 88 foteli, a E2-195 – jakimi operuje LOT – 136.
Gdzie widzi pan najbardziej obiecujące rynki na tę maszynę?
Dostarczyliśmy w naszej historii ponad 1500 samolotów pasażerskich. I z naszego doświadczenia widać, jak ważne jest zastępowanie wcześniej eksploatowanych maszyn nowymi. Więc nasze rynki są wszędzie tam, gdzie latają już samoloty naszej produkcji.