W styczniu nasze samoloty były zapełnione średnio w 80 proc., w pierwszej połowie lutego już w 90 proc. Więc jeśli Lufthansa ma problem z pustymi samolotami, to niech odda nam sloty. Pasażerowie tylko na tym zyskają.
Powiedział pan: wkrótce będziemy zatrudniać 6,7 tys. pracowników, a Wizz Air nie ma problemu z ich znalezieniem. Dlaczego zatem Wizz Air, a także pan osobiście, macie na pieńku ze związkowcami? Powiedział pan kiedyś nawet, „że związki zawodowe zabijają biznes".
Nasza kultura jest naprawdę otwarta i do kontaktów z pracownikami nie potrzebuję pośredników. Powód, dla którego jestem teraz w Warszawie, to bezpośrednie kontakty z ludźmi Wizz Airu. Latamy od jednej bazy do drugiej, spotykamy się z nimi i słuchamy, jakie mają problemy. Wtedy każdy może szczerze powiedzieć, jeśli coś jest nie tak. Jeśli jest problem, to siadamy do stołu i wspólnie go rozwiązujemy. Ludzie, którzy u nas pracują, mają szansę na rozwój. Nasz biznes rośnie, mamy wielkie plany dotyczące tego, co będzie za dziesięć lat.
I jeszcze coś. Wizz Air jest z pewnością pierwszą linią lotniczą w Europie, a kto wie, czy nie na świecie, która przywróciła wszystkim pracownikom zarobki do poziomu sprzed pandemii. Od pół roku piloci i personel pokładowy zarabiają tyle samo, co przed covidem. Wiele z linii w Europie, także te z silnymi związkami, jeszcze tego nie zrobiło.
Ile godzin rocznie spędza pan w powietrzu?
Naszym pilotom mówię, ze latam tyle, co oni, czyli 900 godzin rocznie. Tyle że kiedy pilot skończy pracę, idzie do domu. Ja idę do biura, bo tam też jest praca.
József Váradi
Ma 58 lat. Jest współzałożycielem Wizz Air i prezesem linii od 2003 r. Absolwent Akademii Ekonomicznej w Budapeszcie i University of London. Wcześniej był przedstawicielem Procter&Gamble na Europę Środkową i Wschodnią, a w latach 2001–2003 prezesem węgierskiego narodowego przewoźnika – linii Malév, które zbankrutowały w 2012 r.