Wykształcenie ma pan inne.
Uczyłem się budowy silników lotniczych.
Był pan odlotowym uczniem?
Nic podobnego. Pisałem kolegom wypracowania z polskiego, a oni za mnie zajmowali się rysunkiem technicznym. Dzieci mają różne pomysły. Zobaczą pilota i już im się podoba. Bo ma ładną czapkę i mundurek. Później zauważamy, że dziewczyny wieszają sobie nad łóżkiem zdjęcia artystów, a nie lotników.
Chciał pan być na tych zdjęciach?
Prawdopodobnie. Jeden z kolegów z mojego technikum zdał do szkoły teatralnej, to dlaczego ja miałem nie zdać? Lepiej od niego mówiłem wiersze Wisławy Szymborskiej i Zbigniewa Herberta.
Był pan romantyczną duszą?
Prawdopodobnie cały czas nią jestem, bo ludzie urodzeni w 1949 roku są właśnie tacy. Ale o to trzeba by zapytać Krystynę Tkacz, która pamięta, że byłem z Wrocławia, a zaciągałem, jakbym był ze Lwowa, z Łyczakowa. To, że zdałem do szkoły teatralnej, jest tylko zasługą Bronisława Dąbrowskiego. Lwowiaka. Gdy usłyszał moją interpretację „Pana Tadeusza”, powiedział, że mnie trzeba przyjąć. A później mi dano magnetofon, żebym się nagrał i posłuchał. Po dwóch latach ciągnąłem po krakowsku: „Idźże, idźże na pole”. Andrzej Grabowski jest najlepszym przedstawicielem tego nurtu.
Jak pan widział swoją przyszłość w teatrze?
W ogóle nie widziałem. Chodziłem do teatru, ale najbardziej podobała mi się Piwnica pod Baranami i śmieszne kawałki Grzegorza Warchoła opowiadane w klubach studenckich. Hamletem nigdy nie chciałem być. Nic z tego nie rozumiałem. Ale grałem ze Stuhrem w „Wiśniowym sadzie”. Sad rąbano na taśmie, ptaszki śpiewały. Oglądałem Wajdę i Swinarskiego w Starym. Było pięknie. Generalnie jednak próbowałem podrabiać Wiesława Dymnego.
Mówił pan monolog „Fiut rozszyfrowany”.
To było moje wejście do poznańskiego Teya. Ale wcześniej zaangażowałem się do Teatru Polskiego z Krystyną Tkacz i Marzeną Trybałą. Wszyscyśmy inaczej wyglądali niż dzisiaj. Kiedy graliśmy „Zemstę” w prawicowym Poznaniu, dochodziły do nas echa pytań: „Po co tych Żydów zaangażowano”? Grałem Wacława z brodą. Zrezygnowałem z teatru, gdy mi zaproponowano granie w wycinankach z „Popiołu i diamentu”. Zająłem się kabaretem. Miałem dwadzieścia kilka lat. Byłem przekonany, że chcę zmienić świat. I miałem bardzo silne przeświadczenie, że w Teyu to robimy. Pisaliśmy i próbowaliśmy po nocach program na cały sezon. Dziś to nie do pomyślenia. Jutro pomysł jest nieaktualny, pojutrze skradziony, popojutrze sprzedany na stadionie. Mieliśmy profesora Stanisławskiego, który mówił: „Róbcie wy swoje”. I robiliśmy. Od Opola do Opola. A Komitet Centralny się przyglądał.
Jak się pan spotkał z Olgą Lipińską?
Właśnie w Opolu, gdzie reżyserowała kabareton. Pierwszy raz zobaczyła Tey. Dostaliśmy wtedy od Toeplitza Złotą Szpilkę. Oparliśmy na niej ostatni program z moim udziałem: „Bajka o baraku i złotej szpilce, czyli pocałujcie nas w usta”.
Jak pan zaczynał rolę Miśka?
Spięty. Grały tuzy i gwiazdy, a ja nic nie umiałem. Na wszelki wypadek wrzeszczałem. Jak człowiek czuje się zagrożony, to krzyczy. Kacyków było coraz więcej, więc rola rozwijała się sama. Tacy jak Misiek byli wszyscy pierwsi sekretarze powiatowego pokroju. Pokraki, nieszczęścia, które dorwały się do władzy.
Nie brakuje panu pisania?
Co tydzień pisałem trzy rymowanki w wielkim pośpiechu, z wytężeniem umysłu, żeby zdążyć na czwartkowe nagranie. I cień żartu był. W tej chwili nie robię nic. Czasem z Piaseckim dzwonimy do siebie. Ja nie mam nawet Internetu. Wybrałem do życia miejsce, gdzie wszyscy operatorzy połamali sobie zęby. Nagadali się, naobiecywali. Potem przyszli i powiedzieli „O, rzeczywiście. Nie działa”. Czarna dziura. No to hoduję konie. Gdybym tego nie miał, chybabym zwariował. A tak zjem szklankę mleka zsiadłego i na cały dzień wystarczy.
Janusz Rewiński
Aktor, satyryk, poseł na Sejm I kadencji. Ukończył Technikum Budowy Silników Lotniczych we Wrocławiu, następnie w 1972 roku Wydział Aktorski PWST w Krakowie. Już podczas studiów występował w „Spotkaniach z balladą” oraz Piwnicy pod Baranami. W Teatrze Polskim w Poznaniu zagrał rolę Wacława, a potem Papkina w „Zemście” Fredry. Przez kilka lat wraz z Zenonem Laskowikiem występował w kabarecie Tey. W latach 80. pojawiał się w duecie z Bohdanem Smoleniem.
Popularność przyniósł mu Kabaret Olgi Lipińskiej, gdzie wcielał się w prezesa Miśka. Wystąpił m.in. w „Podróżach Pana Kleksa”, „Uprowadzeniu Agaty”, „Killerze” – jako Siara, „Rysiu” w serialach „Zmiennicy” i „Tygrysy Europy”. W 1993 roku po dwuletniej przerwie na okres sprawowania mandatu posła Polskiej Partii Przyjaciół Piwa wrócił do Kabaretu Olgi Lipińskiej. Z Krzysztofem Piaseckim występował w programie satyrycznym „Ale plama” (TVN), a ostatnio w „Szkoda gadać” (TVP 1). Obecnie zajmuje się rolnictwem i hodowlą. We wrześniu skończy 60 lat.[/ramka]