Prywatne klęski wielkiej gwiazdy

Krystyna Janda znów wciela się w Marię Callas, a dojrzałość życiowa i artystyczna pomaga jej stworzyć bogatszą kreację.

Publikacja: 07.09.2015 18:30

Premierę w stołecznym Och-Teatrze można by było uznać za chęć łatwego powtórzenia sukcesu. W sztuce „Maria Callas master class" Krystyna Janda wystąpiła w 1997 r., a potem zagrała w niej ponad 200 razy. Teraz wróciła do tekstu Terrence'a McNally'ego. Nigdy jednak dwa razy nie wchodzi się do tej samej rzeki. W tym wypadku na szczęście.

Wtedy sztuka McNally'ego trafiła do nas niedługo po olbrzymim sukcesie. A na widowni przeważali ci, którzy wiedzieli, kto zacz Maria Callas, pamiętali jej operowe sukcesy, kłótnie, romanse i afery, budujące legendę. Chcieli więc zobaczyć tę, którą znali, z jej temperamentem i ciętym językiem. Bawili się złośliwościami pod adresem rywalek, bo ich nazwiska też były im znane. I Krystyna Janda spełniała te oczekiwania.

Czas potwierdził wartość tekstu McNally'ego, który Callas pokazał wielowymiarowo, ale dla większości widzów w 2015 r. najsłynniejsza śpiewaczka XX wieku to postać z odległej epoki, co Krystyna Janda rozumie. Traktuje ją więc inaczej. Z wyjątkiem pierwszych minut, kiedy wydawać by się mogło, że spektakl zdominują efekciarskie gierki, obecna Callas jest bardziej dojrzała i tragiczna.

Dwa monologi na finał, które Janda interpretuje w sposób przejmujący, to przede wszystkim opowieść o osobistych tragediach. Małżeństwo ze starszym o ponad ćwierć wieku Meneghinim miało charakter biznesowy. Rzuciła go, bo zakochała się w greckim miliarderze Onassisie, a on kompletnie nie rozumiał jej potrzeb. Chciał mieć u swego boku gwiazdę.

Janda świetnie też wciela się w śpiewaczkę udzielającą rad młodym. W tych momentach gra zresztą bardziej siebie – wybitną aktorkę, która wie, że kreacji nie tworzy się za pomocą sztuczek i kopiowania innych, że trzeba najpierw zrozumieć, przeżyć, a potem włożyć całą siebie w sceniczną postać. Agnieszka Adamczak, Jolanta Wagner i Rafał Bartmiński jako uczniowie dobrze wywiązują się z zadań aktorsko-wokalnych i zaczynają śpiewać lepiej, jakby pojęli sens nauk Callas.

I rzecz najważniejsza – dziś nie jest to wyłącznie sztuka o legendarnej primadonnie, bardziej o tym, co ona mówi w finale: „Ja wiem, że świat się nie zawali, jeśli od jutra nie będzie przedstawień »Traviaty«. Ale wierzę, że wybierając sztukę, przyczyniamy się do tego, żeby ten świat stawał się piękniejszy i lepszy. Że zostawiamy go mądrzejszym i bogatszym".

Maria Callas nie była śpiewaczką doskonałą. Tym, którzy o niej nic nie wiedzą, radzę podczas spektaklu, dyskretnie reżyserowanego przez Andrzeja Domalika, posłuchać jej w nagraniu Lady Makbet w operze Verdiego. Wystąpiła w tej roli tylko raz w La Scali, u progu wielkiej kariery. Dzięki jakiemuś piratowi możemy poznać, jak wówczas śpiewała. Minęły 63 lata, a takiej Lady Makbet nadal nie ma.

Teatr
Krzysztof Warlikowski i zespół chcą, by dyrektorem Nowego był Michał Merczyński
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Teatr
Opowieści o kobiecych dramatach na wsi. Piekło uczuć nie może trwać
Teatr
Rusza Boska Komedia w Krakowie. Andrzej Stasiuk zbiera na pomoc Ukrainie
Teatr
Wykrywacz do obrazy uczuć religijnych i „Latający Potwór Spaghetti” Pakuły
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Teatr
Latający Potwór Spaghetti objawi się w Krakowie