„Początek lat 90. Okres wielkiej, wspaniałej transformacji. Hurra, wreszcie, wreszcie… wszyscy jesteśmy wolni, możemy robić co chcemy, przyszłość jest nasza, w naszych rękach, hurra. Jak ja się cieszę, fantastycznie, prawda?” – mówi Mateusz na początku spektaklu wyreżyserowanego przez Sławomira Narlocha. Chciałoby się powiedzieć, że to monolog w monodramie, ale przecież Sebastian Jasnoch aranżuje swoją rolę w duchu dzisiejszego stand-upu. Kostiumy są retro, ale forma nowoczesna.
VHS i diaboliczny film
Mateusz, paląc papierosa, zaczepia żartobliwie publiczność jak komiwojażer. Zresztą go gra, opowiadając o eksplozji kapitalizmu po 1989 r., gdy wiele firm wzrastało w duchu pirackiej ekspansywności. Na granicy lub nawet po przekroczeniu granicy prawa, nie działała bowiem jeszcze nowoczesna ustawa o prawie autorskim, zaś fakt, że weszła w życie pod groźbą amerykańskich sankcji świadczy, że obrót różnego rodzaju Mateuszów musiał być gigantyczny.
Sceniczny Mateusz to potwierdza. Ale nie chodzi przecież wyłącznie o filmy video, czyli VHS, bowiem ich dystrybucja uczyniła z życia początkujących biznesmenów coś w rodzaju diabolicznego snu. Ci zaś, którzy zapraszali w domach weselnych i remizach na projekcję hollywoodzkich superprodukcji - również w roli konferansjerów, otwierających pokazy, przy odrobinie pychy, po napływie pieniędzy do portfela mogli się poczuć gwiazdami. Gwiazdami kapitalizmu. I jak pokazuje Mateusz, korzystali z tej okazji całymi garściami, z uroków flirtów oraz romansów z przypadkowo napotkanymi pięknościami.
VHS i Polonez
Scenografia Maksa Maca wita nas już przed teatrem, gdzie na dziedzińcu wyczekuje widzów odpucowany polonez, symbol motoryzacyjnych snów o potędze. Ten sam zobaczymy później na scenie w cieniu CPN-u, bo choć dojrzały już pokolenia, które kojarzą polskie stacje benzynowe z Orlenem - w Powszechnym oglądamy obiekt retro.
To też ma swój cel, dający się sprowadzić do pytania: czy pamiętamy, kim byliśmy na początku naszej kapitalistycznej podróży do raju dóbr konsumpcyjnych?