Z relacji izraelskich gazet wynika, że co kilka dni dochodzi do ataków rakietowych z Syrii w kierunku Izraela. Armia państwa żydowskiego nie ma większych kłopotów z ich przechwytywaniem. Zazwyczaj lądują też na okupowanych od 1967 roku Wzgórzach Golan.
To terytorium o powierzchni 1200 km kw., które w najwęższym miejscu ma zaledwie 500 metrów szerokości. Tereny po jego syryjskiej stronie kontrolowane były przez antyasadowską zbrojną opozycję i problemów na granicy nie było. Jednak wojska prezydenta Asada wspierane przez irański Korpus Strażników Rewolucji oraz z powietrza przez Rosjan docierają w pobliże granicy Izraela.
Wraz z nimi mnożą się ataki rakietowe w kierunku sił izraelskich. Pierwszy taki atak z wykorzystaniem 20 rakiet miał miejsce w kwietniu. Wystrzelili je Irańczycy. Nowe zagrożenie wywołuje w Izraelu gwałtowne reakcje. Odwetowe ataki lotnicze na pozycje Strażników Rewolucji, których liczebność ocenia obecnie na co najmniej 20–30 tys., nie zmieniają w niczym sytuacji.
Premier Beniamin Netanjahu szuka rozwiązania w Moskwie, licząc na to, że Rosjanie w Syrii mogą zapobiec eskalacji sytuacji na Wzgórzach Golan. – Nigdy nie zaakceptujemy obecności Iranu u naszych granic, ale i w całej Syrii – oświadczył w połowie lipca po powrocie z Moskwy. Trzeciej od początku roku.
Co uzgodnił z Putinem – można wywnioskować z wypowiedzi prezydenta Rosji na wspólnej z Donaldem Trumpem konferencji prasowej 16 lipca w Helsinkach. Zaoferował mianowicie, że po ostatecznym zwycięstwie prezydenta Asada w Syrii sytuacja na granicy z Izraelem powróci do stanu z 1974 roku, czyli okresu zawieszenia broni pomiędzy Syrią a Izraelem.