Wejście do dzielnicy Mea Szearim jest jak podróż w czasie. Miejsce to niewiele różni się od przedwojennego żydowskiego miasteczka na polskich Kresach. Szerokie czarne kapelusze, prążkowane chałaty, kręcące się pejsy. Kobiety w skromnych staroświeckich sukienkach i chustkach na ogolonych głowach. Na każdym rogu tłumy umorusanych dzieci.
Na parterach zaniedbanych, rozpadających się budynków dziesiątki małych sklepików. Piekarnie, jatki, antykwariaty i składy świętych ksiąg. Zakłady szewskie i kapelusznicze. W samym środku synagoga, do której zmierzają tłumy świątobliwych mężów. O tym, że to 2008 rok, przypominają tylko taksówkarze, którzy co jakiś czas skracają sobie drogę i przejeżdżają przez Mea Szearim.
Ultraortodoksyjni Żydzi nie lubią obcych, a szczególnie wścibskich turystów, którzy traktują ich jak atrakcję turystyczną w stylu amerykańskich amiszów. Wielokrotnie zdarzało się, że przybysze byli witani gradem jajek, a nawet kamieni. Ostatnio ofiarą krewkich ortodoksów padł mężczyzna, który zbliżył się do ich dzielnicy z izraelską flagą. Sztandar wylądował na ziemi, a on sam o mało nie został zlinczowany. Uratowała go interwencja policji, która użyła gazu łzawiącego.
Najbardziej ortodoksyjni z ultraortodoksyjnych Żydów nie uznają bowiem Państwa Izrael, którego istnienie uważają za obrazę Boga. Należą do organizacji Neturei Karta, której członkowie zasłynęli wizytami u Jasera Arafata czy ostatnio u Mahmuda Ahmadineżada. Otwarcie popierają postulat irańskiego prezydenta, który domaga się wymazania Izraela z mapy świata.
Aby dotrzeć do siedziby Karty w dzielnicy Mea Szearim, trzeba pokonać labirynt krętych uliczek, zawalonych rupieciami bram i podwórek. Z powodu braku oznaczeń bez przewodnika jest to niemal niewykonalne. Duża bożnica znajduje się na pierwszym piętrze niepozornej kamienicy. W środku dziesiątki brodatych mężczyzn pochylonych nad księgami, a za ich plecami odgrodzona deskami część dla kobiet. One mogą patrzeć tylko przez szpary.