Po podliczeniu części głosów w uchodzących za kluczowe dla wyniku wyborów stanach Floryda i Ohio dużą przewagę miał Barack Obama. Kandydatowi demokratów szybko przybywała liczba głosów elektorskich, których do zwycięstwa trzeba zdobyć 270. Według BBC Obama miał ich wówczas 103, a McCain – 49.
Eksperci byli pewni pobicia rekordu frekwencji, który padł w 1908 r., kiedy w wyborach wzięło udział 68 proc. uprawnionych. Tym razem w niektórych stanach frekwencja miała sięgnąć 80 proc. Wiele punktów wyborczych było nieprzygotowanych na takie tłumy. W niektórych miejscach na oddanie głosu trzeba było czekać nawet kilka godzin.
Barack Obama tuż po wpół do dziewiątej lokalnego czasu pojawił się w punkcie wyborczym na południu Chicago w towarzystwie swej żony Michelle i obu córek. Przez ponad kwadrans państwo Obama wypełniali kolejne druki (wybory lokalne, referenda), rozmawiając jednocześnie z dziećmi. – Zagłosowałem – oznajmił w końcu lakonicznie Obama, podnosząc w górę potwierdzenie, jakie otrzymuje każdy wyborca. Nie ujawnił, na kogo. Tuż po Obamie w stanie Delaware głosował jego kandydat na wiceprezydenta Joseph Biden, a parę godzin później w Arizonie John McCain, republikański rywal Obamy. Do nie lada wysiłku zmuszona była Sarah Palin, która po wyczerpującej kampanii we wschodniej części kraju musiała w poniedziałkowy wieczór polecieć na odległą Alaskę, by oddać głos o świcie we wtorek i ruszyć w podróż na południe do Arizony, gdzie zaplanowano wyborczą noc McCaina.
Prawdziwa feta szykowała się jednak w Chicago, mieście Obamy, gdzie dziesiątki tysięcy ludzi przygotowywały się do świętowania jego zwycięstwa w parku Granta.
Wtorkowa sesja na giełdzie nowojorskiej zakończyła się sporym wzrostem w oczekiwaniu na nowego prezydenta USA.