Dramatyczne wezwania niektórych europejskich polityków do bojkotowania ukraińskiej części Euro 2012 mają o wiele głębszy podtekst niż tylko chęć wsparcia przebywającej w kolonii karnej Julii Tymoszenko.
– Sprawa byłej pani premier jest wykorzystywana przez tych europejskich polityków, którzy nie chcą umowy stowarzyszeniowej z Ukrainą i w ogóle Ukraińców w UE – mówi „Rz" eurodeputowany Paweł Kowal (PJN). Do tego dochodzą jeszcze interesy Rosji – ta nie zamierza wypuścić naszego sąsiada ze swojej strefy wpływów.
Euro 2012 pada ofiarą geopolitycznej walki o przyszłość Ukrainy w Europie – dodaje w rozmowie z „Rz" eurodeputowany Paweł Zalewski (PO). A polscy dyplomaci wskazują, że problemem nie są ci, którzy apelując o bojkot, działają z pobudek humanitarnych, chcąc pomóc Tymoszenko.
Tak naprawdę chodzi o dwie kwestie. Po pierwsze, dla wielu Europejczyków w sytuacji kryzysu finansowego Unii Ukraina nie jest dziś pożądanym partnerem. Ratyfikowanie umowy stowarzyszeniowej jest postrzegane jako pierwszy krok do jej członkostwa we Wspólnocie. Dlatego niektóre kraje, np. Niemcy, w obawie przed rozszerzeniem Unii chcą już teraz uciąć sprawę stowarzyszenia.
Część unijnych polityków stawia na współpracę z Moskwą, a nie z Kijowem