Dlaczego zginął Beria

Sensacyjne dokumenty sowieckiego politbiura. Czy stalinowski zbrodniarz zapłacił głową za... destalinizację ZSRS

Publikacja: 25.08.2012 02:11

Nikita Chruszczow, Józef Stalin, Gieorgij Malenkow, Ławrientij Beria i Wiaczesław Mołotow w drodze z

Nikita Chruszczow, Józef Stalin, Gieorgij Malenkow, Ławrientij Beria i Wiaczesław Mołotow w drodze z Kremla na defiladę 1 maja

Foto: EAST NEWS

Tekst z miesięcznika "Uważam Rze Historia"

Wydana właśnie po polsku książka Rudolfa Pichoi – rosyjskiego historyka, archiwisty, w czasie puczu Janajewa jednego z obrońców Białego Domu, bliskiego współpracownika Jelcyna (to on na polecenie prezydenta Rosji w 1993 roku przywiózł do Polski tajne dotychczas dokumenty zbrodni katyńskiej) – ujawnia wiele dotąd nieznanych ważnych faktów z politycznej historii powojennego Związku Sowieckiego. „Historia władzy w Związku Radzieckim" jest dziełem życia Pichoi, plonem wieloletniego penetrowania zamkniętych dotąd archiwów.

Autor przez szereg lat był głównym szefem rosyjskich archiwów. A w Rosji jest to ważne, polityczne stanowisko, bo historia to w tym kraju nadal w sporej mierze sprawa polityczna, archiwa to klucz do historii, a archiwalia – broń w politycznej wojnie. Miał więc większe niż ktokolwiek inny możliwości dotarcia do dotąd tajnych dokumentów.

Pichoja spenetrował przede wszystkim protokoły Biura Politycznego KC KPZS – czyli gremium sprawującego najwyższą realną władzę w Związku Radzieckim. I właśnie te dokumenty zawierają najwięcej niespodzianek.

Kto wymyślił destalinizację?

W marcu 1953 roku umarł Stalin, a w czerwcu aresztowano Ławrientija Berię. Powszechnie uważa się go za głównego po Josifie Wissarionowiczu sprawcę masowego terroru, stąd tendencja, aby obalenie i likwidację wieloletniego szefa NKWD postrzegać jako logiczny element w ciągu posunięć nowego sowieckiego kierownictwa, które destalinizowało kraj, skończyło z masowymi represjami i „kultem jednostki". Historycy od dawna wiedzą, że prawda jest bardziej złożona, ale dokumenty Pichoi pokazują, jak bardzo.

I mniej ważny jest fakt, że odpowiedzialność Berii za stalinowską rzeźnię nie była wbrew utartemu myśleniu większa niż wielu innych przywódców sowieckich, w tym i tych, którzy usunęli go i potraktowali jak kozła ofiarnego. Znacznie bardziej istotne jest to, że bezpośrednio po śmierci Wodza Narodów to Beria narzucił reszcie kierownictwa destalinizację. A co więcej – narzucił temu procesowi dynamikę pozwalającą sądzić, że gdyby nie jego upadek i śmierć, procesy zmiany poszłyby szybciej i dotarłyby głębiej, niż miało to miejsce w istocie. Natomiast reszta kierownictwa, z Nikitą Chruszczowem włącznie, była wobec tych posunięć Berii sceptyczna.

Po obaleniu Berii frazeologia kierownictwa radzieckiego wróciła do stalinowskiego stylu, a Berię oskarżano właśnie o destalinizację

To Beria, który w ostatnim okresie życia Stalina był w rosnącej niełasce i nie sprawował już funkcji szefa policji politycznej, po śmierci Stalina oraz powrocie na stanowisko ministra spraw wewnętrznych rozpoczął natychmiast bardzo szeroko zakrojoną akcję rewizji najważniejszych powojennych procesów politycznych. To Beria wypuścił kremlowskich lekarzy, których oskarżenie o spisek w celu zamordowania przywódców ZSRS miało posłużyć Stalinowi do rozpętania nowej wielkiej czystki. To on zaczął aresztować czynnych czekistów.

Co ważne – Beria działał nie tylko doraźnie. Nie tylko zaproponował amnestię, która objęła około jednej trzeciej ogółu więźniów w całym Związku Radzieckim. Beria proponował też działania szersze, systemowe. Wyszedł z pomysłem zniesienia praw pozwalających na bezterminowe zsyłanie osób uznanych za szczególnie niebezpiecznych wrogów państwa. A także prawa zezwalającego zsyłać bezterminowo więźniów politycznych, którzy odbyli już wyroki.

Minister spraw wewnętrznych proponował też znaczące zmniejszenie kompetencji... Kolegium Specjalnego tegoż ministerstwa, bardzo ważnej instytucji stalinowskiego terroru. Dotąd ferowało ono w trybie pozasądowym wyroki aż do kary śmierci włącznie, a mogło rozpatrywać sprawy wszystkich aresztowanych za szpiegostwo, przynależność do antysowieckich organizacji i działalność terrorystyczną. Beria proponował radykalnie ograniczyć krąg „podsądnych" tego pozasądowego organu – tylko do spraw, „które ze względów operacyjnych nie mogą być przekazane do organów sądownictwa", a jego wyroki nie mogłyby być wyższe niż 10 lat.

Zniszczyć narzędzia tortur!

Beria wydał też rozkaz zakazujący maltretowania przesłuchiwanych, nakazujący likwidację istniejących w więzieniach lefortowskim i wewnętrznym specjalnych sal tortur i „zniszczenie ich wyposażenia". Ton rozkazu nie był suchy, w sposób wysoce emocjonalny opisywano w nim metody śledcze, których stosowanie potępiano.

Beria rozpoczął też na masową skalę przekazywanie innym resortom wielkich budów, które prowadziło MSW, wykorzystując przymusową pracę łagierników. „Był niewątpliwie najlepiej poinformowanym członkiem ekipy rządzącej, przy czym jego wiedza była wszechstronna, szczegółowa i niezależna od innych resortów" – pisze Pichoja. Znał się między innymi na ekonomii. Wiedział, że „kraj nie był w stanie utrzymywać ani armii w stanie z czasów wojny, ani 2,5 mln więźniów. Brakowało też środków na wielkie budowy, a dalsza bezwzględna eksploatacja chłopów nie była możliwa".

Beria podjął też z rozmachem działania mające na celu oddanie rzeczywistej władzy w republikach związkowych w ręce miejscowych komunistów, a nie przysyłanych z centrali Rosjan.

Jaka była motywacja Berii? Polityka, którego roli w latach stalinowskich nie należy demonizować, ale niewątpliwie mającego ręce powalane krwią podobnie jak inni palatyni Wodza? Za największą falę terroru lat 30. odpowiedzialnego w stopniu nie mniejszym niż oni, zarazem niestroniącego od osobistego udziału w torturowaniu więźniów? Z pewnością była to motywacja związana z grą o władzę – na przykład rehabilitując kremlowskich lekarzy, celował w rywala, stojącego na czele rządu Grigorija Malenkowa, który za „sprawę lekarzy" odpowiadał politycznie.

Rozmach działań Berii i autentyczna gorliwość, przechodząca w gorączkowość, z jaką w krótkim czasie między marcem a czerwcem 1953 roku forsował coraz dalej idące destalinizacyjne projekty, skłania jednak do postawienia pytania, czy była to motywacja jedyna? Jeśli w Chruszczowie, który w czasach swoich rządów na Ukrainie i w mieście Moskwie stał się winny lub współwinny masowych morderstw na wielką skalę, w późniejszych latach obudziła się autentyczna odraza do systemu stalinowskiego (a obudziła się naprawdę), to dlaczego nie dopuścić, że podobne emocje nie mogły wcześniej obudzić się w Berii? W czekiście, który na wcześniejszym etapie swojej kariery kilkakrotnie prosił władze centralne, aby dały mu możliwość porzucenia NKWD i zajęcia się przemysłem naftowym? Czy o takich emocjach nie może świadczyć choćby rozkaz zniszczenia narzędzi tortur?

Jeśli tak było, to trzeba stwierdzić, że wówczas Chruszczow emocji Berii nie podzielał. Jeszcze przed upadkiem ministra spraw wewnętrznych przeciwstawił się wnioskowi o ograniczenie kompetencji Kolegium Specjalnego. Przyszła ikona destalinizacji mówiła wtedy o sobie, że „jest kategorycznie przeciw rewizji całego systemu aresztowań, sądów i praktyk śledczych". Zauważmy – również „praktyk śledczych", czyli mówiąc po ludzku – tortur. Nic w tym zaskakującego, jeszcze rok później, w 1954 roku, na spotkaniu z leningradzkim aktywem Nikita Siergiejewicz mówił, że bić aresztowanych nie tylko można, ale także trzeba, z tym że oczywiście nie niewinnych, tylko wrogów...

A już po obaleniu Berii Chruszczow ocenił beriowską amnestię jako „tanią demagogię". I wnioskował o przywrócenie do KC byłego ministra spraw wewnętrznych Siemiona Ignatiewa, osobiście odpowiedzialnego m.in. za sprawę lekarzy.

W ogóle bezpośrednio po obaleniu Berii frazeologia kierownictwa sowieckiego wróciła do stalinowskiego stylu, a Berię oskarżano o destalinizację właśnie. Celowali w tym weterani stalinowskiego politbiura – Łazar Kaganowicz i Andriej Andriejew.

– Beria obrażał Stalina i mówił o nim, używając nieprzyjemnych, pejoratywnych sformułowań – opowiadał Kaganowicz na plenum KC. Jego zdaniem Beria „poprzez dyskredytację Stalina chciał podważyć nasze wspólne podstawy... Beria wrogo odnosił się do stwierdzenia, że Stalin jest wielkim kontynuatorem dzieła Lenina, Marksa i Engelsa. Dziś, kiedy zlikwidowaliśmy tego zdrajcę Berię, powinniśmy w pełni przywrócić prawa należne Stalinowi i nazwać Wielką Naukę Komunizmu nauką Marksa, Engelsa, Lenina i Stalina" (tu sala zareagowała oklaskami).

Paradoksalnie właśnie takiemu stanowisku najbliższych współpracowników Stalina oraz poparciu, jakie budziło ono wśród członków KC, zawdzięczamy według Pichoi to, że chruszczowowskie kierownictwo, po obaleniu Berii, rozpocząwszy rządy od silnych akcentów restalinizacyjnych, zdecydowało się ostatecznie na poparcie destalinizacji. Przyjęcie stanowiska Kaganowicza i Andriejewa oznaczałoby bowiem polityczne wzmocnienie „stalinowskich orłów" (czyli wspomnianej dwójki, a także Woroszyłowa i nade wszystko Mołotowa) oraz realne zagrożenie dla aktualnie rządzących ZSRR.

I dlatego z wyglądającej na przełomie czerwca i lipca 1953 roku bardzo realnie restalinizacji zrealizowano ostatecznie tylko jeden element. Zniesiono przeforsowany przez Berię zakaz eksponowania portretów żyjących przywódców partii i rządu w urzędach oraz w czasie pierwszomajowych pochodów. Ten akt „desakralizacji władzy" był od początku bardzo niepopularny na różnych szczeblach kierownictwa KPZS...

Wyjdźmy z Węgier, wyjdźmy z Polski...

Z książki Pichoi owiadujemy się m.in., że w 1956 roku nowy wówczas premier Węgier Imre Nagy przekonywał władze ZSRS, że rząd w Budapeszcie musi prowadzić dialog ze zbuntowanym społeczeństwem dlatego, że gdyby tego nie robił, nastąpiłaby izolacja partii od narodu, co „mogłoby spowodować przyjście Amerykanów".

To tylko ciekawostka, ważniejsze jest coś innego. Był wtedy taki moment, kiedy kierownictwo chruszczowowskie było zagubione. Wbrew utartym opiniom, każącym postrzegać rządzących Związkiem Sowieckim w każdej epoce jako wyłącznie cyników lub maskujących się za pomocą marksizmu Wielkorusów, masowy i ludowy charakter wydarzeń na Węgrzech robił na nim wrażenie, stanowił dla niego autentyczną ideologiczną trudność i skłaniał do rozważania decyzji, o które byśmy przywódców ZSRS nie podejrzewali. Wydarzenia budapeszteńskie mogły bowiem w pewnym momencie zaowocować wyprowadzeniem wojsk sowieckich nie tylko z Węgier, ale także z innych „krajów demokracji ludowej", w tym z Polski. A także zwiększeniem skłonności chruszczowowskiego kierownictwa do pogłębienia zmian w samym Związku Radzieckim. 30 października 1956 roku „w Prezydium KC panowało przekonanie, że wycofanie wojsk z Węgier i innych krajów jest nieuniknione" – pisze Pichoja. Główny wówczas teoretyk partii Dymitr Szepiłow oświadczył: „Na wniosek rządu Węgier jesteśmy gotowi wyprowadzić wojska".

Szepiłowa poparł marszałek Gieorgij Żukow:

– Trzeba wyprowadzić wojska z Budapesztu, a jeśli będzie to konieczne – również z Węgier. Kwestia oddziałów stacjonujących w NRD i w Polsce jest jeszcze bardziej poważna. Należy ją rozważyć w Komitecie Doradczym Układu Warszawskiego. Należy zwołać Komitet Doradczy. Nie wiem, do czego może doprowadzić dalszy upór – mówił marszałek zwycięstwa.

Już następnego dnia, 31 października, nastroje w kierownictwie sowieckim uległy jednak odwróceniu o 180 stopni, a to ze względu na ultimatum Anglii oraz Francji wobec Egiptu i będący jego następstwem desant w Port Said. Jest to fakt znany historykom, ale interpretowany dotąd tak, że na skutek wojny sueskiej kierownictwo sowieckie uznało po prostu, że ma na Węgrzech rozwiązane ręce, bo Zachód angażuje się gdzieś indziej.

Tymczasem zapis posiedzenia politbiura KPZS z 31 października nie zawiera takiej argumentacji. Chruszczow emocjonalnie mówi o wydarzeniach z innego punktu widzenia.

– Jeśli wycofamy się z Węgier, to tylko zachęci imperialistów – Amerykanów, Anglików i Francuzów. Odbiorą to jako naszą słabość i ruszą do ofensywy... Do (straconego już według Chruszczowa – przyp. P.S.) Egiptu dołożymy im Węgry. Z Nikitą Siergiejewiczem nie zgodził się jedynie Saburow, który argumentując nieatakowanie Budapesztu, powiedział: „Nasza decyzja usprawiedliwia NATO", czyli: wejście Sowietów do Budapesztu sprawi, że ZSRS będzie postrzegany jako stojący na jednej moralnej płaszczyźnie z imperialistami, a gdyby Związek Sowiecki wstrzymał się przed interwencją na Węgrzech, zachowałby moralną wyższość...

Pacyfikator Pragi Rusk

W dziejach Europy Środkowej w październiku 1956 roku Zachód i USA odegrały więc według przytaczanych przez Pichoję dokumentów rolę złą, ale niejako pasywnie, na skutek podjęcia działań w innych rejonach świata, natomiast w kryzysie czechosłowackim 1968 roku przynajmniej Stany Zjednoczone odegrały złą rolę w sensie aktywnym, czynnym.

Kiedy bowiem w kremlowskim kierownictwie ważyła się decyzja, czy ostatecznie zdławić praską wiosnę siłą, czy też nie (przeciw interwencji początkowo opowiadali się sam Leonid Breżniew i premier Aleksiej Kosygin, a część sowieckiej elity, w tym m.in. weteran dyplomacji Iwan Majski (ten od układu z Sikorskim), uważała, że ewentualna interwencja może spowodować konflikt między ZSRS a Anglią i USA), Amerykanie wysłali do Moskwy sygnał o wręcz przeciwnym sensie.

22 lipca 1968 roku (czyli w dniu, w którym w politbiurze zatwierdzono ostateczną decyzję o wtargnięciu do Czechosłowacji) kierownictwo sowieckie spotkało się z amerykańskim sekretarzem stanu Deanem Ruskiem. A Rusk oświadczył:

– Rząd USA stara się zachować daleko posuniętą wstrzemięźliwość w swoich komentarzach w związku z zajściami w Czechosłowacji. Zdecydowanie nie chcemy być w jakiejkolwiek formie zamieszani lub wciągnięci w te wydarzenia [...]. USA od samego początku nie miały zamiaru mieszać się do spraw Czechosłowacji. Jest to przede wszystkim sprawa samych Czechów.

Ta wypowiedź Ruska to bardzo jednoznaczne désintéressement rządu USA w kwestii praskiej wiosny.

Sekretarz stanu (trudno uwierzyć, aby bez wiedzy prezydenta Johnsona) poszedł jednak jeszcze dalej. Po zacytowanych zdaniach dodał jeszcze:

– Poza tym jest to sprawa Czechów i innych krajów Układu Warszawskiego.

To już nie jest aluzja, to już nie jest jednostkowe désintéressement. To jednoznaczne stwierdzenie, że Stany uznają prawo rządu sowieckiego do interwencji w Pradze.

Tekst z miesięcznika "Uważam Rze Historia"

Wydana właśnie po polsku książka Rudolfa Pichoi – rosyjskiego historyka, archiwisty, w czasie puczu Janajewa jednego z obrońców Białego Domu, bliskiego współpracownika Jelcyna (to on na polecenie prezydenta Rosji w 1993 roku przywiózł do Polski tajne dotychczas dokumenty zbrodni katyńskiej) – ujawnia wiele dotąd nieznanych ważnych faktów z politycznej historii powojennego Związku Sowieckiego. „Historia władzy w Związku Radzieckim" jest dziełem życia Pichoi, plonem wieloletniego penetrowania zamkniętych dotąd archiwów.

Pozostało 96% artykułu
Czym jeździć
Nowa Skoda Kodiaq. Liczą się konie mechaniczne czy design?
Tu i Teraz
Nowa Skoda Superb. Komfort w parze z technologią
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 947
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 946
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 945