Piątkowa deklaracja „o przyszłości Europy" została przyjęta kilka dni po przemówieniu Viktora Orbána z okazji 30. rocznicy wyjścia wojsk radzieckich z Węgier. Lider Fideszu apeluje w nim o ograniczenie uprawnień Parlamentu Europejskiego i ostrzega przed powstaniem „europejskiego imperium".
To nie jest zaskoczenie. Orbán od lat forsuje radykalne tezy, bo jak wielu Węgrów, ma poczucie głębokiej niesprawiedliwości, jaka spotkała przed 100 laty jego kraj, gdy w układzie z Trianon stracił on dwie trzecie swoich terytoriów. Chce więc innej Europy.
Jednak rewizjonistów wśród autorów deklaracji można znaleźć więcej. Jednym z nich jest liderka Zjednoczenia Narodowego Marine Le Pen. Nie tylko wypowiadała się z uznaniem o Władimirze Putinie, ale przed wyborami prezydenckimi w 2017 r. apelowała o wyprowadzenie Francji z NATO. To byłby koniec Sojuszu Atlantyckiego, podstawy bezpieczeństwa Polski.
Ugrupowanie Le Pen korzeniami sięga do środowisk związanych z kolaborującym z Hitlerem reżimem marszałka Pétaina. Podobnie jest z hiszpańskim Voxem i jego sentymentem do frankizmu czy Braćmi Włochami, którzy wywodzą się z niedobitków zwolenników Mussoliniego. Najbardziej niepokojąca w tym gronie jest jednak Wolnościowa Partia Austrii założona w 1956 r. przez byłego oficera SS Antona Reinthallera, zwolennika „pangermańskiej" idei ponownego włączenia jego kraju do Rzeszy. Dla Polaków, którzy przez 123 lata po rozbiorach nie mieli swojego państwa, równie źle powinna być postrzegana obecność wśród sygnatariuszy skrajnej partii Interes Flamandzki, która stara się doprowadzić do rozbicia Belgii.
Polska, jak mało który kraj w Europie, powinna być zainteresowana utrzymaniem obecnego kształtu granic w Europie. Lepszych mieć nie będziemy. Niezwykłym zdarzeniem losu udało się nam także wyzwolić przed 32 laty z imperium rosyjskiego i stać się integralną częścią instytucji Zachodu: NATO i Unii Europejskiej. Bez nich nasz kraj nie ma szans na nadrobienie cywilizacyjnych opóźnień odziedziczonych po tragicznej historii.