W ostatnich tygodniach świat żyje widmem rosyjskiej inwazji na Ukrainę. Będzie wielka wojna?
Nie mam prawa wróżyć. Nie opieramy się na kartach tarota czy horoskopach. Muszę mieć dane wywiadu ukraińskiego oraz wywiadu naszych partnerów. Opieram się na faktach. A fakty mówią o tym, że koncentracja sił rosyjskich wzdłuż granic ukraińskich, włącznie z tymczasowo okupowanym Krymem i częścią obwodów donieckiego i ługańskiego, ilościowo bardzo przypomina stan z wiosny poprzedniego roku. Wówczas też mieliśmy koncentrację sił i zagrożenie, świat reagował, ale nie tak wrażliwie. Wtedy Kreml uzyskał rozmowę telefoniczną z nowym prezydentem USA Joe Bidenem i spotkanie w Genewie. I o to Rosji chodziło. Apetyt rośnie w miarę jedzenia. Kontynuowali swoją taktykę, ale teraz świat zareagował bardziej emocjonalnie. Jesienią Politico i „Washington Post” pierwsze opublikowały alarmistyczne artykuły i od tego wszystko się zaczęło. To zbiegło się z wycofywaniem się z Afganistanu. Mamy do czynienia z syndromem afgańskim, świat już musi reagować, wyprzedzając pewne wydarzenia. Było zagrożenie, nie zareagowano na nie, skutki więc były dramatyczne. Dzisiaj Zachód widzi, że jest realne zagrożenie, więc chce bić we wszystkie dzwony. Dla Ukrainy w tym jednak nie ma nic nowego, wojna u nas się zaczęła w 2014 r. Opieramy się na tych samych danych, ale inaczej je odbieramy. Przyzwyczailiśmy się do wojny.