Wiarę w zwycięstwo i zdobycie magicznej liczby 270 głosów elektorskich dającej przepustkę do Białego Domu sztab byłej sekretarz stanu opierał na założeniu, że oprócz pewnych dla demokratów stanów, które mają do dyspozycji 246 głosów, Hillary Clinton przejmie także zdecydowaną większość 11 niezdecydowanych „swing states". W takim układzie Donald Trump mógłby liczyć na 160–180 głosów (na 538). To byłaby dla niego sromotna klęska.
Hillary traci Florydę
Ale z godziny na godzinę ten plan staje się coraz mniej realny. Na Florydzie, największym „swing state" (29 głosów), Trump ma już przewagę 4 pkt proc. – wynika z sondażu „New York Timesa". Podobnie jest w Ohio (18 głosów), gdzie wyprzedza rywalkę o 2,5 pkt proc., i Georgii (16 głosów), gdzie jego przewaga urosła do 4 pkt proc. Clinton co prawda nadal jest górą w Karolinie Północnej i Wirginii, ale i tu jej przewaga topnieje.
Szanowany portal RealClearPolitics.com szacuje, że nawet gdyby niekorzystna dla Clinton zmiana preferencji wyborczych trwała przez kolejne pięć dni, jakie pozostały do 8 listopada, i Trump przejąłby większość „swing states", to i tak minimalnie przegrałby wybory (273 do 265 głosów elektorskich). Problem w tym, że Hillary Clinton nie może już być całkowicie pewna wygranej nawet w stanach do tej pory uważanych za absolutnie „niebieskie" (demokratyczne). W szczególności dotyczy to Wisconsin (10 głosów), Michigan (16 głosów) i Pensylwanii (20 głosów), gdzie jej przewaga nad Trumpem maleje.
Sztab demokratów ma kilka powodów do obaw. Pierwszym jest frekwencja. Już ponad 25 milionów Amerykanów skorzystało z możliwości oddania głosu pocztą. To prawie 1/4 wszystkich, którzy zapewne pójdą głosować. Ale komisje wyborcze aż w 12 stanach donoszą, że do urn pofatygowało się niewielu wyborców w wieku 18–29 lat, którzy mieli być podporą Clinton.
– Wygląda na to, iż generacja milenialsów uznała, że albo Sanders, albo nikt – mówi „Rz" Jay Hein, dyrektor instytutu Sagamore w Indianapolis.