18 lat po zjednoczeniu Niemiec wschód i zachód nie zrastają się ani gospodarczo, ani mentalnie. Przynajmniej nie w takim tempie jakiego się spodziewano.– Mieszane małżeństwa częściej się rozchodzą. Za wielkie są różnice kulturowe – mówi Simone Schmollack, autorka książki o doświadczeniach niemiecko-niemieckich par posługujących się wprawdzie tym samym językiem, ale przekazującym odmienne treści.
Przykład? Mąż z zachodu pyta żonę ze wschodu, dlaczego należała do organizacji młodzieżowej FDJ, skoro w NRD była to jedna z instytucji państwa totalitarnego. W odpowiedzi słyszy pytanie, dlaczego unikał służby wojskowej i zamiast bronić ojczyzny przed zagrożeniem ze wschodu zdecydował się na służbę zastępczą w szpitalu.– No i kłótnia gotowa – mówi Simone Schmollack, która sama przeżyła tego rodzaju konflikty.
[srodtytul]Na półmetku[/srodtytul]
– Jesteśmy na półmetku. Potrzeba co najmniej kolejnych 20 lat, by Niemcy się zrosły – powtarzali socjolodzy 3 października, w Dniu Jedności Niemiec ustanowionym dla upamiętnienia najważniejszej daty w najnowszej historii kraju.
Widać to na każdym kroku. Ponad połowa mieszkańców dawnej NRD opowiada się za nacjonalizacją zbankrutowanych banków, by ratować kraj przed kryzysem gospodarczym. Na zachodzie za takim rozwiązaniem jest czterech obywateli na dziesięciu. Łaba, przez 40 lat swoisty mur berliński, dzieli też Niemców pod innymi względami. O ile w Hamburgu ponad dwie trzecie obywateli patrzy z optymizmem w przyszłość, w Turyngii tak dobre samopoczucie ma zaledwie co czwarty. Nic dziwnego. Przeciętny mieszkaniec Hamburga ma 25 tysięcy euro rocznego dochodu, podczas gdy mieszkaniec graniczącej z Bawarią Turyngii musi się zadowolić sumą o jedną trzecią niższą. To wystarczy do utrwalania przekonania o podziale Niemców na lepszych i gorszych.