Kiedy przed kilku laty pod hasłem „dobrej zmiany” rozpoczęła się walka o sądownictwo wielu polityków prawicy podkreślało niejasność hasła praworządności i poddawało je w wątpliwość. Jasne, że formalne określenie „państwo prawne” będące kalką zachodnioeuropejskich L’Etat du Droit czy Rechtstaat nie wiele tu nam może pomóc, w końcu przyzwyczajono nas, że to państwo produkuje prawa a monopol ten był w komunizmie całkowity zapominając o prawie prywatnym czy kościelnym. Pod tym względem angielskie rządy prawa (rule of law) dużo lepsze bo od razu kieruje na istotę ideału politycznego, który w dawnej Rzeczpospolitej wyrażano po łacinie mówiąc, że u nas nie król ale prawo rządzi, któremu nawet król musi być posłuszny. Bo taka właśnie jest nasza narodowa tradycja, owszem, z jednej strony prawem i lewem – co i dzisiaj najlepiej opisuje praktyczne podejście Polaków do prawa – jak się nie da prawem to załatw swoje na lewo, ale z drugiej strony była takie poczucie praw własnych i wolności , że kazano Francuzowi przysięgać ich przestrzeganie kiedy powierzano mu najwyższy urząd publiczny.