Korespondencja z Grodna
Za rządów Aleksandra Łukaszenki na Białorusi dwukrotnie przeprowadzono spisy ludności – w roku 1999 roku i dziesięć lat później. Pod koniec ubiegłego tysiąclecia za ojczysty uważała język białoruski zdecydowana większość mieszkańców. Wśród etnicznych Białorusinów ten odsetek wyniósł ponad 85 procent. Dziesięć lat później zmalał do 61 procent. Do posługiwania się białoruskim na co dzień w 1999 roku przyznało się 41 procent Białorusinów. Dziesięć lat później – 35 procent.
Telewizja państwowa na Białorusi nadaje w języku rosyjskim. Gwiazdy muzyki rozrywkowej śpiewają po rosyjsku. Niemal całkowicie zrusyfikowany został system szkolnictwa średniego i wyższego. Jedynym ministrem, który posługuje się publicznie białoruskim, jest były ambasador w Polsce, obecnie szef resortu kultury Paweł Łatuszko. To wyjątek potwierdzający regułę.
– A reguła jest taka, że językiem władzy i językiem edukacji na Białorusi stał się rosyjski. Osoba białoruskojęzyczna czuje się w tym środowisku wyobcowana – podkreśla w rozmowie z „Rz” filozof Aleś Ancipienka, który należy do nielicznej grupy białoruskiej inteligencji na co dzień posługującej się białoruskim zarówno w domu, jak i w miejscach publicznych.
Opozycja i Polacy
Najczęściej rozmawiają ze sobą po białorusku opozycjoniści. Dlatego Łukaszenko nazywa pogardliwie swych oponentów „swiadomyja” (świadomi). Ale nawet w tym środowisku Ancipienka dostrzega, jak to określa, „irlandyzację”. – W Irlandii w dobrym tonie jest przywitać się po irlandzku, a potem przejść na angielski. To samo dzieje się na Białorusi – zauważa.