Nie da się zapomnieć smaku kiszonego śledzia. Ten szwedzki przysmak jest sprzedawany w walcowatych wydętych od gazu puszkach. Zaleca się, by nie otwierać ich w mieszkaniu. To z powodu zapachu, który przypomina woń zgniłej ryby czy według innych – smród śmieci zostawionych na kilka dni na słońcu. Śledzia odważyłem się spróbować dopiero podczas trzeciego wyjazdu do Karlskrony.
Nie trzeba było mnie natomiast namawiać do zakupów. Nie sposób nie wejść do licznych w Karlskronie sklepików z antykami i uroczymi przedmiotami do domu i ogrodu. Wśród rozmaitych pudełeczek, figurek, lusterek, świeczników i naczyń można przebierać bez końca.
To, że Szwedzi kochają bibeloty, można się przekonać, spoglądając w okna ich domów. Szczególnie w dzielnicy Bjorkholmen zabudowanej drewnianymi, małymi, kolorowymi domami. Dziś jest to jedno z bardziej eleganckich miejsc, a 200–300 lat temu mieszkali tu robotnicy portowi.
Domy są małe, bo budowano je ponoć z desek wynoszonych pod płaszczami przez robotników ze stoczni. Ciekawostką są także lusterka zamocowane u okien. Służyły one podobno żonom marynarzy, które na wypadek intymnej sytuacji miały podgląd, czy aby nie wraca mąż. Szwedzi cieszą się, gdy ktoś fotografuje ich ogródki. I zapraszają na posesje. Folke Olofsson dom w Bjorholmen odziedziczył po dziadkach. Mieszka w nim razem z żoną i dwojgiem dzieci. Z zawodu jest kucharzem. Siedząc w ogródku, wypytuję go więc o kiszonego śledzia. – Chcesz go spróbować? To naprawdę wyjątkowy szwedzki przysmak. Nie wszyscy są w stanie wziąć go do ust – ostrzega Folke.
Na taras przynosi „napuchniętą" puszkę i wiaderko z wodą. Puszkę wkłada do wiadra, słychać charakterystyczne syknięcię otwieranego wieka, chwilę później w ogródku unosi się smród niemal zwalający z nóg. – Gdybyśmy śledzia otworzyli w domu, musiałbym wietrzyć pokoje przez kilka dni – śmieje się Folke i podsuwa mi śledzia pod nos. Odór jest nie do wytrzymania. Folke wyjmuje kawałek ryby i podaje na chlebie. Wstrzymuję oddech i biorę to do ust. Śledź jest kwaskowaty i ma cytrynowy posmak. – Bo to śledź drugoroczny. Tegoroczny byłby bardziej słony – wyjaśnia Olofsson. Kiszony śledź wcale nie jest taki zły...